3 listopada 2018

Decyzja podjęta ! Kupiliśmy !!!


 Przez wiele lat dzielnie ratowała zabytki wraz z AC KONSERWACJĄ.
Teraz po remoncie blacharki i (nieudanym ?) remoncie silnika przechodzi na zasłużoną emeryturę.





Czy odpocznie.... zobaczymy...

… a teraz po kolei.

NA TRZECIEGO ! 
To ulubiony stan na mojej stacji. Gwarantuje cień nadziei, że zdążę chociaż zaparzyć kawę....

??? km
Tak się składa, że praca w systemie 12/24/36...+12... daje dość ograniczone możliwości rodzinnego spędzania czasu. Jeżeli mieszkam w bloku, gdy dzieci mają w przybliżeniu trzy i pięć lat, gdy żona (słusznie) naciska żeby robić coś ciekawego bo każdy zakamarek możliwości osiedlowych został już wykorzystany.... gdy podróżowaliśmy razem na motocyklach w ramach zamkniętego etapu między zauważeniem się nawzajem a długą przerwą jednego z fizjologicznie-cyklicznych stanów dla kobiety..... Co robić ?

??? km
Pomysł na kampera gdzieś tam kołatał się falami w mojej głowie. Przy dwóch pierwszych falach nie odrywałem ręki od telefonu z youtube'm. W głowie było już gotowe wyobrażenie całości... a raczej milion wykluczających się pomysłów miernie dostosowanych do otaczającej mnie rzeczywistości
NA DRUGIEGO
Udało się nawet przymierzyć do pewnej koncepcji:
Może i śmiesznie, ale ciekawie. Baza to Mercedes 208 T1 świeżutko po niebagatelnym zastrzyku gotówki, przekutym na SPA dla cery i wizytę na HEMO dla serducha. Namiot to nasz wyprawowy – idealnie dopasowany do nas i do motocykla i... jak się okazało również do powziętej koncepcji.
Niestety podczas przymiarki z ust G. padły gorzkie słowa:
- jeżeli czerwonka kiedykolwiek będzie na sprzedaż to ja kupuję ją pierwszy.... następnymi w kolejce są pozostałe chłopaki z AC
Trudno. I tak mnie nie stać.

??? km
NA DRUGIEGO
Z powodu wielu czynników zacząłem „robić w drewnie”. W ramach odreagowania, nie przynoszenia pracy do domu, oraz nie ukrywanej przyjemności stałem się cyklicznym bywalcem terenu dawnego tartaku. Korzystając z fachowych rad AC chłopaków z działu stolarnianego w dzień i przekuwając ich wskazówki na swój sposób w nocy zostawiłem swoje robocze ciuchy w rzeczonym miejscu bardziej na stałe.
Podczas jednej z kolejnych wizyt wypełniającej brak zadaszenia pod blokiem okazało się że... okazało się zanim zdążyłem rozebrać się z powłoki motocyklowej podczas rutynowego „co słychać ?”... okazało się, że czerwonka jest na sprzedaż ! Wystawiona kilka dni wcześniej za wysoką cenę nie wzbudziła zainteresowania. Wystawiona w dniu dzisiejszym za połowę wcześniejszej kalkulacji czeka na inicjatywę... może Afrykańczyków.... może złomiarzy....
W związku z zaistniałą sytuacją (nadal trzymając w lewej ręce kask i rękawiczki) wykonałem telefon do G. Okazało się, że to nie żarty tylko rzeczywistość ! G jej nie chce, AC chłopaki jej nie chcą, olx na razie też jej nie chce !!! Raz się żyje – stać mnie !!!
G. obiecał, że do wieczora nie odda jej nawet jak ktoś zadzwoni.
Godzina jest ranna, emocje roznoszą
NA PIERWSZEGO
i dylemat – dzwonić z nowiną, opowiadać o plusach rzeczywistych i wirtualnych, nie być pewnym reakcji bo nie widać rozmówcy, nie wiedzieć jak zareagować żeby się udało... czekam do powrotu fizycznego do domu. Może wytrzymam.
Wytrzymałem.
Dwie i pół minuty po przedstawieniu zaistniałej możliwości usłyszałem „tak” !
G. został o tym fakcie poinformowany... to znaczy został rano, bo nie odebrał telefonu.
Ogłoszenie nadal widać.


???jeszcze nie wiem??? km
MAMY KAMPERA !!!
Jeżeli przez najbliższe ciepłe miesiące między moimi dyżurami skorzystamy z dobrodziejstw czerwonki choć kilka razy - to pewnie zostanie z nami na dłużej. Musi być zawsze gotowa zabrać nas gdziekolwiek, niezbyt daleko (na razie) i bez angażowania głowy do szukania problemów życiowo-egzystencjalno-logistycznych. Z założenia to będzie „budżetowa” bestia. Ma móc przewieźć pięć osób z odpowiednią ilością powietrza do oddychania. Może. Ma mieć miejsce na spanie niekoniecznie powiązane z tlenem do jazdy. Ma. Ma posiadać zasoby przestrzenne na: kuchenkę minimum dwupalnikową (może być na gaz), basen wody pitnej, małe miejsce izolowanego skupienia, oraz przenośną dziurę na kawę.... mrożoną. Ma. Do tego ma być w całości z założenia i doświadczenia „niezajebliwa”. Jest. Szybka nie musi być bo nie o to w tym chodzi. Nie jest. Skoro wszystkie „tak” są na „tak" i wszystkie „nie” są na „nie” - czyli na „tak” cóż pozostaje ? Rozpoczynamy procedurę.

437018 km
PIERWSZE OFICJALNE SPOTKANIE
NA TRZECIEGO
Korzystając z potrzeby oddania taczek z silnikiem diesela, ze śpiewem „porowym kalendarzowo” Grechuty na ustach dzieci dotknęliśmy jej po raz pierwszy w tej nowej rzeczywistości. Dzieci, jak to dzieci – skaczą, biegają, przełączają wszystko co się da, raz z przodu raz z tyłu, cieszą się że nasza i że będzie jako kamper. Ja robię zdjęcia poglądowe dla żony A. Nic nie ukrywam. W środku jest roboczo... bardzo roboczo. Już niedługo będzie przytulnie.
Pierwszy kilometr na nowych zasadach. Tylko za bramę bo bez fotelików i bez przeglądu.
Do bloku wracamy Verso.
Wieczór. Z nadajnika przy Makro telefon do szefa. Szef powiązany ze mną w pierwszej linii.
- Cisza. Po co Ci to ? Chyba zwariowałeś ? To raczej nie jest dobry pomysł żeby wydawać pieniądze na coś takiego ? Zrobisz jak zechcesz. Nikt nie chce kupić więc możesz mieć albo idzie na złom. Zastanów się jeszcze.
Zastanowiłem się, przegadałem jeszcze raz z żoną A. i znów zadzwoniłem. Decyzja nie została zmieniona, choć racja częściowo po stronie byłego właściciela/szefa jest. Ryzyko po mojej.

437019 km
NA TRZECIEGO
Wywiad od każdego napotkanego byłego użytkownika z AC. Coś jest „nietak” z paskami i rolkami bo piszczą i do tego gdzieś olej szuka autostrady. Na razie delikatnie, z przyczajki ścieżką po bloku silnika. Reszta ogólnie działa. No prawie działa jak wyszło z obdukcji. Prawy tylny obrys nie świeci, klosz i lampa popękane. Awaryjne nie działają. Jak włączam awaryjne (które nie działają) to nie działają kierunkowskazy. Do tego co jakiś czas szyba jest łaskotana przez wycieraczki. Podobno w ostatnim czasie zepsuł się czujnik deszczu i stąd to zamieszanie. Reszta działa. Światła poza obrysem naprawiłem. Jadę na przegląd. Słyszę „powodzenia” !
Cóż. Jeżeli to dziesięć % szans na glejt uprawniający do życia w społeczeństwie nie wygra z pozostałymi dziewięćdziesięcioma % to przynajmniej oficjalnie przez dwa tygodnie będę mógł korzystać z braku klimatyzacji. To znaczy, że dzisiaj pod blok podjadę czerwonką !

437030 km
NA PIERWSZEGO
Zaanonsowałem się celem zwiększenia szans wspomnianych dziesięciu procentów. Wcześniej odwiedziłem elektryka, który przywrócił do życia prawą obrysówkę i kazał uruchomić przednie postoje. Uruchomiłem. Prawy muśnięciem obudowy (dosłownie) a lewy wymianą żarówki i wyjęciem kilku drewnianych klinów (chłopaki AC z działu stolarnianego tu byli) które jak się okazało „trzymały' ustawienie drogowe, żeby samolot przypadkiem nie wylądował na szybie między wycieraczkami. Lampa do wymiany. Z dziesięciu procent w mojej głowie robi się trzy. Cóż, wjazd...
- coś wypadło z tego samochodu !
No, wypadło – jak zapomniałem założyć tylny dekiel od lampy przedniej prawej to zrobił sobie wycieczkę po komorze silnika przy wsparciu pędu, przyspieszenia, ruchu , grawitacji i innych wszechobecnych zjawisk.
HR 100. Już na początku krzyczę że to kiedyś będzie kamper. Widzę nić zainteresowania w przewodnikowych oczach za okularami... HR 101. najpierw numery i tabliczka. Gdzie są ? Nie wiadomo. Myślę sobie zamalowali !?. Nie, po kilku okrążeniach są ! Są tam gdzie patrzyły wcześniej trzy osoby i nie było. Dobrze, że nagle się objawiły. Idziemy dalej. Hamulce.
- hamuj. Patrz na dwa zegarki za szybą. Ma być synchronicznie aż do finału
przód – jest. Tył...... chcę wyrwać kierownicę – tak się zaparłem.....bez finału.
- Hmm, hmmm, hmmm...
HR 120. Teraz ręczny....... pstryk pierwszy ząbek, pstryk drugi ząbek, pstryk trzeci ząbek... coś się zaczyna dziać... pstryk czwarty ząbek.... zegarki przestają się synchronizować... pstryk piąty ząbek.... prawa wskazówka zastrajkowała i stanęła.... pstryk szósty ząbek... lewa też stoi.... bez finału.
- nie no... hmmm, mlask, hmmm, mlask.... hmmm... za dużo tego. Musi być sprawny...... hmmm.... zobaczmy jeszcze światła...
HR 130.
- Mrugaj, przełączaj wciskaj, włączaj.... no włączaj przeciwmgielne !
Włączam. Wyłączam. Włączam......
- coś tu świeci z tyłu ale za mocno ! Chodź !
Idę. HR 150. Moc dwadzieścia jeden na obrysie to niedozwolone w państwie prawa – dlatego świeczka do mgły świeci „inaczej”. Za słaba do obrysu, bo obrys za mocny do świeczki.
- nie przejdzie przeglądu.
HR 80.
- skoro jednak kamper, skoro dzieci, skoro stara bestia co przeżyje niejednego młodego drapieżcę..... po co płacić dwa razy. Oceńmy do końca, a glejt po koniecznych zmianach......
HR 70 ! Relax !
WYJAZD --> NA TRZECIEGO
umyłem ręce
NA DRUGIEGO
Odbyliśmy wspólną wycieczkę krajoznawczą górami i dolinami czerwonki i okazało się, że poza tym co przyprawiło moje serce o szybsze bicie nie ma nic więcej szczególnego do wymiany. Ba ! Nawet jej stan ogólny wzbudził wyraźny podziw u przewodnika w okularach. Przy okazji, bez pytania dowiedziałem się kilku ciekawych technicznych nowości. Dla mnie nowości. Później była długa rozmowa o zaletach kampera i starych samochodów i... wskazanie mechanika tuż za rogiem. Zapłaciłem zero złotych. Darmowa konsultacja. Przy kolejnym, podobno udanym podejściu moje sumienie przestanie mnie gryźć i wyrównam makulaturą to wynikłą rozbieżność.
Wróciłem na tartak. Wycieraczki szukały deszczu. AC chłopaki nawet się nie śmiały. Pogadaliśmy. Pojechałem do mamy bo niedaleko, dobra kawa i ciastko i żeby oddać walizki które pożyczaliśmy. Pod bramką przypomniałem sobie, że........ zapomniałem zabrać walizki ze stolarni. Standard.
Znów pożyczyłem taczki z silnikiem
NA PIERWSZEGO
żeby przewieźć parę desek pod blok. Przy okazji inne deski podrzuciłem w ramach AC na obiekt i jeszcze nawiedziłem towarzysza M. w hurtowni by wybadać ceny części. Okazało się, że przód i część tyłu ma w dobrej cenie ale polecił sprawdzić jeszcze w hurtowni obok. Pojechałem bo i tak wołał mnie bankomat. Najbliższy w Leroy Merlin. Jazda bez trzymanki z deskami nad kabinę tam i z powrotem. Druga hurtownia zaoferowała mix wszystkiego. Część części drożej a część taniej. Taniej zamówiłem na następny dzień a część co drożej kupiłem u towarzysza M. Kazał mi także pogmerać w sieci bo według niego cena drugiej hurtowni nie jest „uczciwa” i nie gwarantuje oszczędności. Wróciłem do domu i tak zrobiłem.... prawie bo usnąłem na stole.
- wstawaj ! Do łóżka się połóż a nie tak !
Zamówiłem klamki z zamkami. Znowu usnąłem. Obudziłem się sam. Wszyscy śpią. Dotarłem do łóżka.

437045 km
NA PIERWSZEGO
Oddałem te taczki (czytaj fiat ducato) z resztką paliwa i nieskrywaną ulgą. Teraz przyjemności. Najpierw nowy garaż.
Ważne że mieści się idealnie na styk. W wolnym czasie na tym subtelnym stelażu powstanie piękny dach. Tymczasem  czerwonka do cienia bo słońce już operuje a planowany zabieg może potrwać. Przyszły chłopaki AC
- co słychać ?
kawa,
- co słychać ?
Zainteresowanie. Dobra wymieniam klamki z zamkami. Trzy śrubokręty z zakamarków AC, trochę dłubania, ustawiania, odkręcania i przykręcania tego samego po kilka razy (tylko od kierowcy – od pasażera poszło jakby dziesięciokrotnie szybciej) i gotowe. Działa.

Rozdzieliłem więc kluczyki, odstawiłem czerwonkę na miejsce tymczasowego stacjonowania, odwiedziłem mamę (niedaleko, dobra kawa i ciastko, zdjęcie w gazecie z rodzinnych stron),
wróciłem do bloku przez wytwórnię krówek, młynarza, mechanika od BMW. Jutro dzień z dziećmi. Pewnie odwiedzimy czerwonkę przy okazji krówek....

437045 km
NA TRZECIEGO
wypiłem kawę
NA DRUGIEGO
- dzisiaj piątek. Wszystko się nie udaje. Taka prawidłowość
powiedziała pani w okienku kasowym hurtowni. Proroczo.
Po nocy na dyżurze, przyjęciu 10 mg środka na alergie ponad dawkę permanentnie kicham, płaczę i umieram ! Dzień z dziećmi czas zacząć.
W domu przed śniadaniem farmakoterapia iv. dla żony A. Później kosmetyka własna i pakujemy się we trójkę do Verso. Znowu lewy przód bez właściwej ilości tlenu bo ściąga. Walczę z tym od 2 sezonów – nikt nie wie o co chodzi. Spoko. Zielona BP czterysta metrów za osiedlem. Prawie się udało. Cysterna zastawiła stanowisko i pompuje paliwo. Kompresor-opona 1:0. Umieram na alergie. Na szczęście blisko kolejna na wylocie – czerwona Arge. Zapinam przewód, jakoś ciężko wchodzi, ustawiam wartości docelowe i.... nic. Końcówka zepsuta. Nie ma bolca co wchodzi w wentyl. Kompresor-opona 2:0. Umieram na alergie. Następny narodowy Orlen zaraz za bramkami...
Najpierw po drodze hurtownia. Szczęki do czerwonki wydane. W kasie płacę i słyszę:
- olej, filtr i obudowa filtra powietrza na fakturę ?
Zaczęło się. 25 minut stania przed szybką. Umieram na alergię. Dzieci szaleją – sprzedawcy patrzą co zepsują. Dane do faktury nie zapisały się. Znowu NIP, nazwa, adres... umieram na alergię. Teraz czekamy na magazyniera by klepnął paragon by móc pójść dalej. Przyszedł. Drukarka nie drukuje. Drukuje. Kwota na szczęście niezmienna.
Verso. Jedziemy kilka chwil dalej do kolejnej hurtowni gdzie urzęduje towarzysz M. Dziś to ja dostarczam – ubranka dla jego dziecka, bo młodsze niż moje. Trzy sekundy i jedziemy dalej. Nie jedziemy. Gada przez telefon a pomiędzy słowami mówi że ma w swoim samochodzie ciuchy na podmiankę ze swojego starszego dziecka dla mojego najmłodszego. Czekać. Umieram na alergie. Siedzę z dziećmi 13 minut w samochodzie. Wracam i dostaje kluczyki, bo BMW parkuje na drugim końcu budynku, na ostatnim końcu parkingu. Powietrza w lewym przodzie Verso ciągle mało. Jadę, wracam, oddaję klucze. Umieram na alergię. Kierunek narodowy Orlen – w końcu. Powoli jak TIRy bo ściąga na lewo. Akuku – dobudowują makdonalda do stacji. Wszędzie ogrodzenia. Stacja w środku. Ledwo wjeżdżam, jeszcze trudniej wyjechać
NA PIERWSZEGO
Robię parę kółek, robotnicy już dziwnie na mnie patrzą. Jest ! Widzę kompresor ! Tylko jak tam wjechać ? Znowu kółko.... Dość ! Wyczerpałem wszystkie możliwe oficjalne i niedozwolone konfiguracje poruszania się po tym miejscu. Okazało się, że kompresor wraz z makdonaldem jest cały (!) ogrodzony ! Następny na drugim końcu „autostrady” - ale my zjeżdżamy wcześniej. Kompresor-opona 3:0. Zapomniałem, że dziś rano obudziłem się (chociaż nie spałem) wyjątkowo w Polsce ! Witamy !
Chyba widzieliśmy kampera.
Szczęki przywitały się z czerwonką. Na razie na tylnym fotelu bo termin przeszczepu jeszcze nie nadszedł.
Dzieci szaleją z radości.
Ja umieram na alergię. Jedziemy zjeść u babci chociaż jej nie ma. Po drodze zamknięty przejazd. Czekania na dwadzieścia minut. Nic to, przecież to moje rodzinne strony. Pojedziemy przez sąsiednią wioskę gdzie jest przejazd przez rzekę. Mało kto wie, dlatego kolejek przy tym szlabanie nie ma. Robiąc ten skrót skręcam w jeszcze większy skrót skrótu czyli wąską jednosamochodową dróżkę i
Żeby swój swojemu takie rzeczy.....
Jak to było......
- dzisiaj piątek. Wszystko się nie udaje. Taka prawidłowość
Umieram na alergię. Teraz stacja narodowo/franczyzowy Orlen. Szukamy kompresora choć stacja mała.
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
umyłem ręce, zagrzałem przez minutę papu w mikrofali, usiadłem do kompa
NA PIERWSZEGO
Jest ! Zastawiły go samochody pracowników kiedy oni nalewali paliwo klientom. Udało się wcisnąć aby zobaczyć taki obrazek:
Wycieczka na drugi koniec stacji
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
po końcówkę do przewodu.... dzieci w samochodzie.... nie idę. Kompresor-opona 4:0 Umieram na alergię. No tak ! Przypomniałem sobie. Nadal jestem w Polsce ! W kraju gdzie każdy z założenia jest złodziejem...
Następny kompresor cztery kilometry przed blokiem. Udało się ! Nie ściąga !
Pozostało jeszcze odebrać zamówione tylne oczy przy następnej okazji i można zabierać czerwonkę na stół. Trochę chirurgii i będzie jak nowo narodzona.
Umieram na alergię.
WYJAZD --> NA TRZECIEGO
kawa, co słychać, kawa, odpaliłem kompa
NA DRUGIEGO
leżę, prasówka
NA PIERWSZEGO
Dostałem prezent od rodzinki. Żona A. nie mogła się powstrzymać jak zobaczyła
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
Był wyjazd. Był kamper.
NA DRUGIEGO
co słychać ?
NA PIERWSZEGO
spanie
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
Jest wyjazd. Jest kamper.
437045 km
NA...dotknąłem klamki WYJAZD --> NA TRZECIEGO
nie ma "co słychać" bo afera muzyczna w firmie i stąd zebranie. Przy okazji o polityce
Zacząłem się łapać na tym, że zbliża się trzecia fala koncepcji. Powoli ale z rozmachem zacząłem już widzieć miliony małych rzeczy do zmiany i zrobienia zamiast skupić się na podstawowych potrzebnych do wyjazdów promocyjnych. Lato się zaczęło, trzeba się spieszyć aby wszystko było zgodnie z ustną umową z żoną A. Jak nie pojedziemy w tym roku kilka razy to czerwonka idzie na żyletki. O zgrozo. Szybko kupię kuchenkę z butlą i dwoma plastikami na wodę, dokupię rurkę dostarczającą zakończoną na przykład kranem, poczekam na pierwszą pogodę bez deszczu i w drogę ! Wcześniej tylko musi się przydarzyć przegląd i wielkie czyszczenie kabiny. Może jeszcze odwiedzę złom celem nabycia fotela, kupię folię wygłuszającą, plandekę na tył..... stop ! Zatrzymać falę ! Tylko rzeczy konieczne do następnej wypłaty. Dzwonię więc. Na aukcji dwa różne adresy ale oba na szczęście blisko. To standard. Gdzie podjechać ? - pytam.
- do Baranówki
Ale gdzie ?
- do Baranówki
Ale gdzie do Baranówki
- do Baranówki ?
Oszaleje. Jaki numer ?
- do Baranówki.
Chyba biometr jest niekorzystny. Nie będę z tym walczył.
Żona A. z dzieckiem F. na północ, ja z dzieckiem A. na południe. Dziecko A. mówi że fajnie rajdowo bo dużo zakrętów. Trzy lata a już właściwy kierunek !
- Tata zrób przyspieszenie 
Moja krew ! Verso robi co może. Po drodze taka sytuacja.
Żona A. pyta czy to Rumunia wspomnieniowo ?
NA DRUGIEGO
umawiam serwis. Najpierw trzecia kawa
Baranówka. Znalazłem przy drodze skład z samochodami. Dzwonie i mówię, że jestem chyba na miejscu. Na tym samym ogrodzeniu dwie tabliczki numerowe. Numery oczywiście różne. Boję się co usłyszę w słuchawce....
- jechać pod boisko. Pracownik podjedzie
Czekamy, dziecko A. chce iść kopać w piłkę. W końcu podjeżdża c-klasa i wysiada lampa.... nie taka, jak miało być. To pasująca ale zniszczona podróbka. Mówię, że
NA PIERWSZEGO
dla mnie tylko oryginał.
- to podjedziemy na skład. Za mną.
Teraz już wiem skąd ta konspiracja. To nie dziupla. To ułomność nawigacji. Tylko Yanosik wie gdzie to tajemnicze miejsce. Swoją drogą dość urokliwe.
Inne dżi-pi-esy strajkują. Przechodzi mi przez myśl stworzenie opisu trasy, żeby udało się wrócić do cywilizacji...
W domu zabawa na całego. Lampa rozebrana i umyta a jej stan odpowiada półce z fabryki.
Jutro pojedzie aklimatyzować się przy udziale mechanika B. w swoim nowym domu.

437046 km

NA DRUGIEGO
Czerwonka nie zawodzi. Pali czy jest zimno, czy ciepło. A skoro odpaliła, to pojechała po swoje nowe tylne lampy do kompletu z nową/starą przednią.
Po powrocie czas na kawę i nowe "co słychać ?".
Lista życzeń zrobiona. Nie spieszę się. Mam podstawić rano około ósmej więc pewnie (nauczony przykładem) czerwonka poczeka na wjazd kilka godzin/dni. Zwłaszcza, że super turbo to mi się nie spieszy. Dziecko D. obiecało przywieźć mnie z powrotem, więc przemknąłem bokiem pod lasem w tymczasowo docelowe miejsce. Przed mechanikiem B. uzupełniam nowe lampy wnętrznościami o odpowiednim watowym nominale. Przy okazji okazuje się, że lewy tył zamiast oświecić tablicę rejestracyjną będzie uwidaczniał podłogę paki. Tak nietypowo. Mechanik B. załatwi temat dodatkową lampką dedykowaną tylko do rejestracji. Przy okazji wspomina, że miałem być.... na ósmą... głupio mi. Moje doświadczone założenie było błędne. Stół operacyjny przygotowany dla czerwonki zajął inny bus. Przepraszam i mówię, że nie ma problemu - poczekam na odbiór ile będzie trzeba. Dodatkowo obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Mam nadzieję że dotrzymam słowa - przecież czerwonka jest "niezajebliwa". Mechanik B. obiecał że się przejedzie z maksymalną prędkością przed zabiegiem i oznaczy jeszcze miejsca do rekonstrukcji, które ja pominąłem. Wracam sportową hondą po beemwu które strajkuje i nawet przy pomocy transfuzji elektrolitów z mniejszego beemwu chłopaka AC nie chce jechać do mechanika. Musze zapożyczyć grube kable na następne podejście. Wracam do domu busem. Mercedesem białym. Teraz oczekiwanie na telefon od Mechanika B..........

437062 km

druga praca
ZERO "KLIENTÓW"
kawa
 Mechanik B. nie dzwoni...
PIĘCIU "KLIENTÓW"
Mechanik B. nie dzwoni...
Ta bezczynność mnie zabija.
SIEDMIU "KLIENTÓW"
Mechanik B. nie dzwoni...
Zaczynam szukać.
OŚMIU "KLIENTÓW"
kawa
Mechanik B. nie dzwoni...
Kupiłem kuchenkę gazową z osprzętem.
DZIEWIĘCIU "KLIENTÓW"
Mechanik B. nie dzwoni... zaczynam się martwić
Kupiłem prysznic turystyczny w formie myjki na dwanaście volt.
JEDENASTU "KLIENTÓW"
Mechanik B. nie dzwoni....
Szukam kranu i zlewozmywalki.
TRZYNASTU "KLIENTÓW"
burger z frytkami przyjechał. Kawa
Mechanik B. nie dzwoni...
Nie kupuję kranu z pompką. Kupię najzwyklejszy i połączę z pompką od prysznica !
SIEDEMNASTU "KLIENTÓW"
Mechanik B. nie dzwoni......
Szukam szyberdachu, rolet na okna, wentylacji, nowych uszczelek do drzwi, elementów elektryki.... cuda w tym internecie mają !
Mechanik B. nie dzwoni...
Idę do pierwszej pracy.
NA PIERWSZEGO
jestem wcześniej więc zdążę z prysznicem
WYJAZD [nie zdążyłem. Jak wrócę na trzeciego to zdążę] --> NA PIERWSZEGO
$@@#^&#^   kawa
Mechanik dziś już nie zadzwoni bo... noc.
Był wyjazd, był kamper
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
zdjąłem kamizelkę
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
prysznic !!! wieczorny przed północą... ciągle na drugiego... Wybudziłem kompa, siadłem przy stole, otworzyłem allegro - szukam kranu.
NA PIERWSZEGO
Zamordowałem z premedytacją, bez afektu cztery komary. Jeden, najszybszy zasłużył by żyć.
Szukam kranu ciąg dalszy... nie, nie szukam. Nawet nie patrzę. Idę spać. Przykryłem się kocem
WYJAZD czy mamy ukryte kamery gdzieś, że oni widzą w centrali kiedy się kładziemy ??? --> NA DRUGIEGO
osiem sekund później w bramie i byłoby "na trzeciego". Bez komentarza. Spanie


437068 km
NA PIERWSZEGO
termokawa własna
Umieranie na alergię zaczęło się już rano tuż po powrocie do domu. Pomimo tego trzecia kawa i w drogę. Kierunek tartak. Cel kontynuacja biurka dla Żony A. i zawiezienie tajemniczego pasażera do torby.
Przy okazji odwiedziny Mechanika B. a nuż czegoś się dowiem i moje napięcie emocjonalne będzie zadowolone.
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
Stan permanentny. Usnąłem z umierania na alergię
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
Wjeżdżam do kompleksu w którym mechanik B. tańczy wśród wozideł wszelkiej maści. Nagle przed moimi oczami ukazuje czerwonka z dwoma smutnymi panami ubranymi w czarne stroje robocze. Ja staję z wrażenia a oni wyjeżdżają... nie znam typów ! Ukradli czerwonkę ! Podjeżdżam szybko pod warsztat, zaczynam niby szukać mechanika B. ale tak naprawdę patrzę w kierunku ulicy... jest ! Wjechała na parking ! To dobrze ! Znaczy że nie ukradli, nie zepsuli.. jeździ ! Mogę spokojnie znowu zacząć umierać na alergię. Mechanik B. mówi, że praktycznie gotowa ! Pokazuje stare części z planowej wymiany i z nieplanowej też. Widok nie jest przerażający. Jakieś pięćdziesiąt kilo żelastwa. Dyskutujemy co, dlaczego, kiedy. Kosztorys nie został jeszcze podliczony z braku czasu. Dla mnie nie ma problemu bo i
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
bez komentarza
… i tak czerwonki dziś nie zabiorę. Logistyka by mnie zabiła. 
Jadę więc dalej. Wcześniej jeszcze wycinam kawałki uszczelek celem rozpoznania kształtu, który to cel pozwoli na osiągnięcie kolejnego celu, czyli zanabycia w słusznej cenie oczywiście nowych uszczelek na metry bieżące. 
Tymczasem umieram na alergię. Na tartaku przed drewnem zajmuję się reanimowaniem beemwu. Czterdzieści metrów przedłużacza plus jeszcze trzy krótkie, na końcu spawarka do prądu i bestia ożyła ! Szybkie płukanie z kurzu, wycieczka do lasu aż klocki zaczną dymić, parking na wylocie bliżej gniazdka koło mniejszej siostry i gotowe. 
Umieram na alergię. Tak sobie myślę, skoro mechanik B. nie zadzwonił zabić mnie kwotą, to chyba zdążę go jeszcze złapać. Godzina stosunkowo wczesna więc jadę do mamy bo niedaleko, dobra kawa i ciastko. Na styk do mechanika B. gdzie okazuje się, że i tak zostaje godzinę dłużej, bo nie wyrabia. Stąd ciągły brak wyceny kosztorysowej. Podczas rozmowy udaje się ustalić dołożenie dodatkowego punktu czyli zrobienia przeglądu. Dla mnie git. Dobra chwila do przodu przy odbiorze. Jest tylko jeden problem – brak papierów w mojej kieszeni. Jest jednak pomysł w mojej głowie wybrnięcia z tej patowej sytuacji
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
po wejściu na stację ciągle na drugiego... cuda się zdarzają
...sytuacji. Umawiam się na odbiór. W domu realizuję szatański plan dostarczenia dokumentów. Na szczęście wujek/dziadek M. zgadza się od razu. Już dzień później dostaję telefonicznie zwrotne potwierdzenie zmiany lokalizacji danych do przeglądu. Przy okazji słyszę wyraz aprobaty sposobu dążenia do fajnego celu.
Umieram na alergię. Umieram praktycznie całą noc – a miałem w planach szukać kranu. Spróbuje jutro w pierwszej lub drugiej (nieplanowanej) pracy. Miałem być w nocy w domu ale skoro rodzina jest na miniwakacjach to perfidnie wykorzystam ten czas i zarobię na kibelek (przenośny z chemią). Cóż, trzeba mieć w życiu jakiś cel.
NA PIERWSZEGO
położyłem się, zamknąłem oczy trzy razy
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
zamykam kompa. Idę spać


437071 km

NA PIERWSZEGO

termokawa z domu, co słychać

WYJAZD --> NA DRUGIEGO

zza winkla objawia się kolega z poprzedniego życia ! Zostaje u nas na stałe. Ten świat jest taki mały !

- kochanie a możemy przemalować czerwonkę ?

zbladłem. Jak to przemalować ?

Nie ! Toż to zdrada stanu !

- dlaczego nie ?

bo to czerwonka !!!. Ale jak przemalować ? Na jaki kolor ?

- nie no nie całą – tylko coś domalować....

żona A. na powrót jest moją żoną. Domalować można co tylko chcecie – kwiatki, zwierzątka....

NAPIERWSZEGO

Rozmawiałem z mechanikiem B. Kilka razy. Finał jest taki, że dzisiaj po krótkiej pracy stara czerwonka odejdzie w nicość. Nowa, już z przeglądem pozbędzie się foteli, nabierze nowego uroku przy pomocy odkurzacza i gąbki i przyjmie na powrót stare (choć jak nowe) rzeczone fotele i.... już dobę później pojedzie na swój dziewiczy wyjazd jako „półkamper”. Takie zapoznanie z rodziną a raczej z żoną A. bo dzieci to już dawno (od razu) przyjęły ją do rodziny przez aklamację.

WYJAZD --> NA DRUGIEGO

to znaczy tak to wyglądało. Wjeżdżam przodem, włączam wsteczny i widzę w lusterku coś biało/czerwono/niebieskiego..... czyli...

NA PIERWSZEGO

Chyba już czas na kolejne zakupy. Szukam złożonych pudełek na płyny w różnych kolorach koniecznie ze wskaźnikiem zapełnienia. Muszę też przemodelować w głowie zamysł instalacji wodnej. Chyba jednak oddzielę mycie od gotowania. Najważniejsze jednak „chyba' jest takie, że najpierw wymierzę czerwonkę w okolicy poniżej mieszkania i wtedy dopiero zakupię rzeczy na wymiar. Tak będzie logiczniej i łatwiej i.... idę spać...


437071 km

NA DRUGIEGO

przywitałem nowego towarzysza, zamieniłem szafki, zjadłem kolacje

NA PIERWSZEGO

- o białonka, o zielonka, o niebieskonka, o...

- tato, mamo - trzy czerwonki i motocykl czerwonka...

Tak, jedziemy odebrać oryginalną czerwonkę.

- już myślałem że o niej zapomniałeś – chętnie bym ją przygarnął – przywitał mnie mechanik B.

Oczywiście że zapomniałem ale zabrać fakturę, więc jeszcze kiedyś podjadę. Zwłaszcza, że wolwiako pcha się po nowe części żeby odzyskać glejt środowiskowy. Tymczasem jadę przed siebie, tam gdzie czeka woda, gąbka i takie tam inne drobne przyjemności. Posiedzę tam do odcięcia aż będzie pięknie. Międzyczasie dzieci pójdą spać a rano wrócimy do domu zabierając babcię K. jak się przekona że uda nam się dojechać. Ona nie wierzy w czerwonkę. My tak. Jadę więc. Coś tylko dziwnie głośno silnik słychać pod nogami pilota. Do tego lewe oko zostało bez zmian, czyli nadal nakierowuje samoloty, bo to arcydzieło niemieckiej techniki które tak pieczołowicie pucowaliśmy we własnej wannie... nie pasuje. Nie rozumiem, nie wnikam – w wolnej chwili (taki dowcip) pooglądam z przymiarką. Kiedy jestem już blisko daję sygnał i rodzina macha przez okno bo deszcz. Swoją drogą ten deszcz nie jest taki zły, bo pretekst był żeby przyjąć dwie kawy. Pół godziny później już na dole zaczynamy pracę u podstaw.


WYJAZD --> NA DRUGIEGO

Szału nie ma. Lekko nie będzie. Start póki jeszcze trochę jasno. Efekty ciężkiej pracy przez ostatnie lata widać gołym okiem. Już niedługo będzie pięknie. Nie dzisiaj ale jutro już tak. Jeszcze kilka godzin i będzie można wsiąść bez wychodzenia w spodniach o innym kolorze.
 

NA PIERWSZEGO

trzydzieści cztery sekundy temu skończył się futbolowy mecz, więc społeczeństwo zaczęło dzwonić

Pierwsza oficjalna przysiadka żony A. Dziecko F. Kontroluje sytuację w pełni czyli raz jest na górze, raz na dole, raz z tyłu, raz z boku...


Teraz nieśmiała przymiarka do koncepcji rozpoczynającej procedurę. Od czego by zacząć. Już wiem – od znaleziska. Pięknie zasuszony w pozycji lecę bo chcę.


Ja zaczynam powoli wgryzać się w odgryzienie tylnej kanapy. Później zaczynam poznawać tajniki składu i technologii oryginalnej warstwy termoizolacji pod nogami.


Dzieci D. i F. rozpracowują prysznic dwunastovoltowy. Działa... to znaczy nie działa. Jak się okazało po obdukcji

WYJAZD --> NA DRUGIEGO

...składa się on z trzech koniecznych części: obudowy, silnika i łopatki która pcha wodę ponad wiadro. Właśnie tej łopatki tak jakby brakuje. Zastanawiam się co o tym wszystkim myśleć.


Apropo myślenia, to kierunkowskazy mrugają podwójnie jak należy, ale podwójnie za szybko. Zamiast światła przeciwmgielnego świeci wsteczny i vice-versa. Kontynuując dźwięk silnika hulający po kabinie bierze się z źle założonej uszczelki na głowie nad silnikiem. Więcej grzechów nie znalazłem. Cóż, jutro w przerwie między wszystkim trzeba zorganizować lewe oko – tym razem oryginalną podróbkę, czyli nowe. Tymczasowe wygłuszenie błędu mocowania wspomnianej czapki również nie może zostać bez odpowiedzi na jutrzejszy wyjazd. Przecież nie chcemy wystraszyć żony A. Właśnie – to przecież pierwszy oficjalny wyjazd ! Muszę jeszcze dotankować, bo dzisiaj brakło paliwa na stacji obok mechanika B.

W trakcie medytacji witam się z dawno nie widzianą rodziną organisty G. i nim samym. Kiedy wchodzą do domu słychać krzyki radości rodziny gospodarzy. Tak. Rodzina organisty G. i on sam to bardzo pozytywnie energetyczne osoby. Przyszli zerknąć na futbol wieczorem. Ja zostaję przy rzeczach ważniejszych – nie żebym nie przepadał za piłką nożną...

Wracając do czyszczenia. Oto efekt. 
Później mocowanie tylnej kanapy na śrubach z patentem z ubiegłego wieku, który w ubiegłym wieku na pewno działał wyśmienicie, rozszyfrowanie układu pasów dla czterech osób, zamocowanie fotelików dla dzieci z lekką dozą inwencji/interpretacji i do spania. Godzina pierwsza czterdzieści. Chyba wykąpię się rano. Dzieci też zmęczone całą sytuacją, a zwłaszcza tą dookoła. Wizyta u dziadków ma swoje prawa.


Nowy dzień. Babcia K. ciągle nie wierzy, ale wsiada. Cicho nie jest w gościnie u czystej czerwonki. Komfortowo na pewno mniej niż w niebieskonce dziadka A. Ważne, że jedziemy.Trochę gadamy – zwłaszcza na światłach. Komfortowa prędkość przelotowa ustala się na pięćdziesiąt pięć. Szaleństwo, ale o dziwo inni nawet sportowymi brykami jadą podobnie poza miastem. Co innego za białą tablicą. Jak kilka pasów to nawet tiry pchają czerwonkę siłą woli. W sumie to ciekawe uczucie. Zgoła inne od mojej dotychczasowej jazdy – zwłaszcza tej w pracy. Dzieci też mówią że wszystko fajnie.


Przy pożegnaniu z babcią K. mówi:

- nie myślałam, że będzie tak przyjemnie.

Ha. Jak kabina przejdzie na wyższy level efektów moich koncepcji to dopiero będzie fajnie ! W domu obiecane liczenie i ważenie dotacji ze skarbonki. Efekty nie najgorsze więc idziemy do Kimlandu. Kimland – miejsce które dzieci są w stanie zlokalizować z każdego zakątka okolicy w promieniu kilkunastu kilometrów. Bez kompasu ! Po powrocie ruszamy na zbiory potrzebnych części. Inni jakoś miło się uśmiechając widząc naszą ekipę w czerwonce. Pragnę zaznaczyć, że bynajmniej nie są to uśmiechy politowania.... jest fajnie. 
Ruszam do pracy aby napisać te słowa. Jutro rano zaczynamy nowy rozdział !


ZEROWY WYJAZD - 177 kilometrów

437324
druga praca
SZESNASTU KLIENTÓW
Co można robić kiedy pada deszcz ? Po powrocie z przedszkola można a nawet trzeba przestawić czerwonkę z miejsca bardziej niedozwolonego na mniej niedozwolone do parkowania. Ku radości dzieci – przecież każdy przejechany metr to frajda.
Po tak ciężkim ale radosnym wydarzeniu należy się odpoczynek na swoich włościach
Etap „wygłuszenie” czas zacząć. Zanim jednak to nastąpi należy do końca poznać i wyczyścić wszystkie zakamarki kabiny. Dzieci oczywiście służą pomocą.
Nasz jedyny działający i fizycznie istniejący głośnik okazał się oryginalnym haj kłality laudspikerem.

Apropo muzyki - zakupiłem radio oryginalne z gwiazdą na masce. Volviako pożyczyło prądu z prawidłowymi wtyczkami i bestia ożyła. Niestety bez głosu bo kabel antenowy zaczyna się nieprawidłową końcówką.
Wieczorem dzieci po tak emocjonującym popołudniu dają popis który koniecznie trzeba zobaczyć !
Okazało się, że pod deską rozdzielczą kryje się dobre parę kilo kilkuletniego żywota w ciężkich, szkodliwych warunkach. Udało się wytargać bez zniszczeń całą deskę rozdzielczą. Problem jest tylko z kierownicą. Nie chce się poddać. Wygrała już z dwoma śrubkami rozmiaru dziesięć. Z zaplanowanym odkurzaniem starym odkurzaczem z piwnicy, który czeka na budowę nowego domu żeby się wykazać w ekstremalnych warunkach – zaczynam działania na grubo. Plan jest taki, by odkręcić co się da bez naruszania integralnych części – czyli takich, których złożenie wymagało by specjalistycznej wiedzy i jeszcze więcej czasu. Dodatkowo mając na względzie fakt zaparkowania osiedlowego na którym miejsc jest deficyt trzeba się spieszyć. Tylko to co konieczne. Zaczynamy od elektryki

SIEDEMNASTU KLIENTÓW
Łazienka zostaje przekształcona w miejsce mycia wszystkiego co się zmieści w drzwiach balkonowych. 
Tablice również zostają poddane temu procederowi przed wycieczką do urzędu celem oficjalnego zameldowania nowego właściciela.
Części precyzyjnej elektryki zostają poddane celowanym zabiegom na innej sali operacyjnej.

Przy okazji odseparowania najwyższej jakości parkietu gumowego objawiła się nowa (poza dwoma w tylnej podłodze kabiny) dziura ! Objawiła się jak zacząłem gmerać tam śrubokrętem czyli wkrętakiem. Teraz już wiem dlaczego było tak przyjemnie miękko pod butami kierowcy. To rozpulchniona rdzą stal to zrobiła. 
Dalsza część czyli odkurzanie już jutro, a w zasadzie dzisiaj jak tylko wrócę po dobie do domu, wypiję kawę, zaprowadzę dzieci do przedszkola i znów wypiję kawę i kupię przedłużacz i mam nadzieję nie usnę...


437324 km
NA TRZECIEGO
zdjąłem kask
NA DRUGIEGO
cześć co słychać
NA PIERWSZEGO
zalałem kawę
Jednak usnąłem. Kilka dni później czerwonka nadal grzecznie stoi na osiedlu.
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
wypiłem zimną kawę, otworzyłem redbulla
Kiedy pewnego południa temperatura wzrosła do czterdziestu stopni postanowiłem uruchomić w końcu odkurzacz. Żona A. nakazała spać po dobie. Świadomy całej sytuacji dorobiłem sobie kawy i wbrew sugestiom w jedynym wolnym dniu zająłem się odrywaniem wygłuszenia ściany grodziowej. Łatwo nie było pomiędzy układem nerwowym ogołoconym z zakończeń nerwowych, które w trakcie picia kawy rozebrałem na atomy, powymieniałem świecące elementy na nowe, wyczyściłem i złożone wrzuciłem do pudełka w oczekiwaniu na ponowne zamontowanie w momencie kiedy deska rozdzielcza wróci na swoje miejsce. Przy okazji – druga próba odkręcenia kierownicy przy pomocy filmu z jutuba i składanki różnych śrub połączonych moją siłą woli nie powiodła się. zaprosiłem więc w wolnej chwili Marcinka J. celem uzyskania pomocy.
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
otworzyłem na powrót komputer
NA PIERWSZEGO
Teraz nastąpił odpowiedni moment na wielkie odkurzanie. Trwało to góra półtorej godziny. Niestety czas miał inne zdanie na ten temat. Z momentu kawy po śniadaniu zrobił się niedoczas w gotowaniu obiadu przed czasem pójścia po dzieci do przedszkola. Utrata kilku kilogramów po wyjściu z klimatyzowanego wnętrza czerwonki chłodzonego cieniem jak to mówi dziecko F. "miliardów sto" promieni słonecznych to wartość dodana.
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
Parę telefonów plus wizyta u blacharza dwukołową siostrą czerwonki – fluo/zielonką posunęła temat załatania dziury w podłodze. Dostałem zlecenie na pojawienie się razem z dziurą w warsztacie celem wykonania kosztorysu i ustalenia planu działania. Korzystając z okazji rocznicowej dostałem od Żony A. dedykację z książką "Busem przez świat". Fajnie chłopaki sobie pojechali ! Szacunek i uznanie ! Tymczasem ja wykorzystując pierwsze wolne parę godzin odwiedziłem garaż Marcinka J. z którego pobrałem bez potwierdzenia dwa kompletne fotele z opla. Przepakowałem oba w pozycji do spania na tylną kanapę czerwonki, dorzuciłem luzem osobisty rower na pakę (wygodna opcja kiedy nie posiada się bagażnika rowerowego), odstawiłem do domu wszystkie skrzynki z narzędziami (wiadomo – Polska) zostawiając tylko apteczkę i gaśnicę  z nutkę nadziei, że czerwonka zostanie w rękach blacharza od razu. Sama jazda przypomniała mi, że pewnego wieczoru planowałem zabrać na nią słuchawki aby nie ogłuchnąć. Nie spodziewałem się tylko, że demontaż górnych dróg oddechowych w wyniku których powietrze dostawało się bezpośrednio do płuc, czyli na mnie przypominało jazdę fluo/zielonką bez kasku polną, szutrową drogą za pędzącą z przodu rajdówką. Nawet kilka much też się trafiło. Po drodze oczywiście upolowany kamper – żeby nie było


Blacharz wyprowadził mnie z biura i pyta kolegę przed wejściem

- wiesz coś o dziurze ?

kolega odpowiada:

- pan tu był na motorze ostatnio ?

i wszystko jasne. Poszliśmy oglądać.

- hmmm... eeee.... hmmmm.... poproszę kolegę z warsztatu.

kolega z warsztatu:

- ło panie, to się nie opłaca ! Dziurę trzeba mega powiększyć, wyciąć kawałek podłużnicy (!), blisko są przewody hamulcowe więc pewnie pękną, ło panie... to ponad tysiąc wyjdzie. Nie opłaca się ! Nałożyć blaszkę z silikonem i jeździć....

Zrobiło mi się smutno. Ucieszyłem się kiedy przypomniałem sobie że nie wspomniałem nic o dwóch dziurach od obiegu zewnętrznego na drugim końcu kabiny. Aby jednak nasze spotkanie nie skończyło się takim smutnym akcentem zapytałem o możliwość zamontowania foteli...

- ło panie, szyny pewnie nie pasują, to roboty na cały dzień, ło panie to się nie opłaca....

czyżby kolega z warsztatu nie lubił prawdziwej klasycznej motoryzacji ? Jedyne co mądrego powiedział to:

- jak wyjedziesz pan z tej ulicy później na krzyżowce prosto i za zakrętem lewo i prawo (oba ostre) będzie na przeciw olejów taki gość co dłubie w garażu. To taki budynek z żółtą elewacją, o jak ten tutaj. On pewnie zdłubie te fotele. U nas się nie opłaca...

„mnie się nie chce” - tak sobie to wytłumaczyłem co usłyszałem, choć tłumaczem nie jestem.

Gość faktycznie mówi, że zrobi – nawet przymierzyliśmy wstępnie fotel z drewnianą koncepcją zamiast stalowej, mówi, że trochę roboty będzie więc:

- dwieście za jeden. Za drugi kolejne dwieście (polskich nowych złotych po denominacji)

poddałem się.... A ta dziurka to za ile – pytam zrezygnowale/nieśmiało ?

- dziurka też ze dwieście. Razem z tą malutką parę centymetrów wyżej (gdzie klatka piersiowa spotyka się z przeponą)

stała stawka myślę sobie i pytam dalej: a te dwie dziurki z tyłu to za ile ?

- obie za dwieście. No może za sto pięćdziesiąt. Nie raczej dwieście, bo tu profil jest.

Toż to promocja myślę sobie. Kończy się jednak na umowie wtorkowej z telefonem poniedziałkowym wcześniej i chęci oddania dwustu złotych za załatanie tylko nawiewu na nogi. Podłużnica okazała się zdrowsza niż cztery kilometry wcześniej u pierwszego blacharza. Normalnie cud ! Drugi cud to wolne miejsce na osiedlu kiedy wróciłem. To samo na którym już czerwonka zdążyła się zadomowić. To samo od którego do prądu dla odkurzacza jest dokładnie trzydzieści metrów mierzone przedłużaczem specjalnie na tą okoliczność zakupionym. Pomarańczowym. Nie bębnowym żeby było taniej. Wracając dopompowałem jeszcze ponad normę przednie koła żeby zwiększyć siłę wspomagania kierownicy, którego nie ma. Później klasyka: pranie, gotowanie, zmywarka i czas na wizytę dzieci u czerwonki. Dzisiaj nie w kabinie tylko na pace. 


Bardzo ważne zadanie – przymiarka części mieszkalnej czyli wewnętrznej części namiotu z obmiarami.
Dzieci niezbyt zainteresowane, bo zabawa zabawkami w dniu dzisiejszym jest fajniejsza. Nie dziwię się. Też kiedyś byłem w ich wieku...

437324 km
NA TRZECIEGO]
NA DRUGIEGO
co słychać
NA PIERWSZEGO
otworzyłem komputer
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
Pojechaliśmy odwieźć dzieci do dziadków K. i A. celem przenocowania. Po drodze oczywiście kamper.
Nasz cel był taki, że połączone dwa zdarzenia wymagały spotkania ze znajomymi. Jedno to imieniny żony A. a drugi to celebracja ósmego oficjalnego roku
Zaczęło się grzanym węglem drzewnym u Beatki i Marcinka J. Przy okazji zostałem obdarowany bezpaństwowym materiałem stalowym na schowki między kołami w czerwonce. Ze względu na rozmiar ustaliliśmy również przy okazji wstępną godzinę odbioru. Następnego dnia rano, kiedy żona A. spała wspomagana inwazyjną farmakoterapią ja zabrałem się za mycie wnętrza kabiny od dolnego poziomu przedniej szyby do początku tylnej kanapy. Zdążyłem umyć tylko podłogę kiedy zaczęło kropić. Przymknąłem trochę okno od strony wiatru. Sąsiad przechodząc zapytał czy to nasz nowy dom ?. Zaczęło padać trochę bardziej. Przymknąłem również okno z drugiej strony kabiny. Przydało by się wymienić wodę z chemią. Iść ? Nie iść ? Zaczęło lać. Nie poszedłem. Zamknąłem oba okna. Odpaliłem telefon i czytam, oglądam, szukam.... wniosek jest jeden. Chyba nauczę się znowu spawać. Inaczej koszty przekroczą nieprzekraczalną granicę „budżetowo – jak najtaniej”.
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
Zaczynam myśleć o separacji czerwonki z przyszłym namiotem. Myślę i dalej czytam i oglądam i nagle słyszę kap, kap, kap... jak to ??? przecież nie zamawiałem wody do kabiny ! O jednym źródle wiedziałem. Pozostawiło kiedyś strumyk pod nogami kierowcy... tak, dokładnie w tym miejscu gdzie dziura. Metodą dedukcji zewnętrznej i zewnętrznej ustaliłem miejsce wejścia. Teraz teoria ta uległa potwierdzeniu.
W niedalekiej przyszłości czeka mnie duża podkładka i silikon przy mocowaniu wycieraczki szyby. Coś czuję, że się z nim zaprzyjaźnię w najbliższym czasie. Zwłaszcza, że rodzina mi wyjeżdża na wakacje – najpierw częściowo a później w komplecie. Smutno człowiekowi jak o tym myśli. Pozostaje tylko „trochę” popracować, w wolnym czasie w ramach sił witalnych, pewnie w nocy z wykorzystaniem pomarańczowego przedłużacza. Dwa sukcesy za jednym razem – budżet na wakacje i czerwonka w gotowości. Wracając jednak do deszczu. Delikatnie mówiąc oberwanie chmury. Drugie źródło objawiło się na samej górze.
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
Źródło wygląda jak mocny początek dopływu głównego Jangcy. Wisła to to na pewno nie jest.
Jak to mówią mądrzy ludzie – nic w przyrodzie nie ginie. Jak jest za dużo, to gdzie indziej jest za mało. Jak gdzieś jest źle, to w innym miejscu jest dobrze. Idąc tym tokiem rozumowania źle jest że kapie. Dobrze że akurat siedzę w kabinie i widzę to na własne oczy w czasie rzeczywistym. Chyba już wiem co będę robił w nocy kiedy odbierzemy dzieci.
Tak. Rozwinięty przedłużacz o dwudziestej drugiej, razem z lampą biurkową, choć rano do pracy – targanie podsufitki czas zacząć. Inaczej nazwać tej czynności nie można. Zwłaszcza plastikowych ozdobnych kołków zamocowanych w dziewięćdziesiątym trzecim roku ubiegłego wieku. Albo nikt nie przewidział ich wymiany, albo ten czasokres wystarczył aby stały się jednorazowe. 
Kiedy ukazała się oryginalna czerwień na hektarach powierzchni dało się zauważyć pewną krzywiznę nad częścią przednią. W tylnej też jest ale to z poprzedniej kadencji.
Tą z przodu zrobiliśmy my niechcący kiedy wędrowaliśmy po dachu do zdjęcia podczas zerowego wyjazdu. Przeszła mi przez głowę myśl aby pchnąć ten kawałek blachy w kierunku nieba skoro mam do niego dostęp fabryczny. Że myśl była szybka, to wykonanie bezpośrednio szybki również. Skutkowało to tym, że przez kolejne dwie minuty nie słyszałem
NA PIERWSZEGO
dosłownie nic, a przez kolejne pięć modliłem się, żeby cały blok nie uznał, że na osiedlu obok nastąpił wybuch gazu. Nie ośmieliłem się dotykać dachu w tylnej części. Zostawię sobie tą przyjemność na czas po odbiorze od blacharza. Koniecznie będzie to dzień i koniecznie będę wtedy miał kask na głowie. Najważniejsze że udało się zlokalizować źródło źródła. Na szczęście nie będzie konieczna operacja z użyciem spawarki. Wystarczy nowe gniazdo anteny radiowej i.... trochę silikonu.
Kolejny etap to wizyta u blacharza. Powrót na rowerze z płucami prawie na kierownicy. Strach wracać odebrać czerwonkę, bo wtedy będzie pod górę. Zanim to nastąpi, blacharz został jeszcze poproszony telefonicznie o wzmocnienie mocowania lewego amortyzatora. Dla mnie laika jest za blisko dziury przy podłużnicy żeby go tak zostawić. Wprawdzie w teren nie zamierzamy (?) na razie
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
wyjeżdżać, ale skoro po modyfikacjach kabiny czerwonka ma być komfortową, ekspresową mistrzynią autostrady jeżeli będzie trzeba, to nie ma półśrodków. 

437324 km
jeden klient
Okazało się, że dziura nie jest tak groźna jak wyglądało i wzmacniać mocowania amortyzatora nie trzeba. Zapakowałem się więc na rower i pojechałem odebrać załataną podłogę. W promocji blacharz zamalował jeszcze starą łatkę pod nogami pilota. 
Na powrocie odwiedziłem Castoramę celem rozeznania materiału na podłogę. W związku z chwilowym brakiem własnej rodziny odwiedziłem również Makro. Po powrocie na osiedlu niespodzianka. Choć raczej powinienem powiedzieć szok ! Jedno jedyne wolne miejsce to właśnie to, które jest idealne. Idealne bo dokładnie tam sięga końcówka przedłużacza z prądem do lampki. Mogę więc działać po nocach ! Następnej nocy dokonało się niemożliwe. Marcinek J. po prostu przyszedł i po prostu uderzył kilka razy w kierownicę w którą ja też wcześniej waliłem i kręciłem i ciągnąłem i.... zdjął ją ! Przy okazji zrobił z czerwonki anglika. 

Kolejnej następnej nocy przymierzyłem się do odkręcenia wycieraczki. Najwyższy czas załatać silikonem przepływ deszczówki. Okazało się jednak, że nakrętka jest nie do ruszenia. 
Pojawił się więc pomysł wykorzystania Marcinka J. po raz kolejny, tym razem z pomocą szlifierki. Przy okazji poprosiłem o lutownicę celem podłączenia radia. W międzyczasie wybrałem się z dzieckiem A. do Castoramy po drobne zakupy. Przy powrocie oczywiście trafił się kamper.
Kiedy nie ma w domu dzieci... i żony bo są znowu na wakacjach ja siedzę w pracy. Jak nie jestem w pracy to zamiast odsypiać pcham do przodu temat czerwonki. Tak też się stało i tym razem. Odwiedziłem miasto z pomnikiem bez głowy
i przywiozłem AC sprinterem stelaż z plandeką (czerwoną a jakże) za całe dwieście złotych. 
Przy okazji dociąłem trzy deski aby wzbogacić kabinę o szlachetną sklejkę. 
Żona A. przysłała zdjęcie jak Dziecko A. ze mną rozmawia. 
Dziecko F. natomiast podziwia złapaną z poświęceniem jaszczurkę. 
Ja wracam do domu, a żeby przebieg nie był pusty to zakupuję główny wyłącznik prądu. 
Niekonieczny, ale przydatny. Kolejnego dnia w pracy taki oto widok. 
Większa siostra bliźniaczka bo cyfrowo 410 zamiast 207. W stanie idealnym.
Kolejne "wolne" 12 godzin to aktywny odpoczynek czyli wyjazd po beemkę. W busie na którego czekałem prawie godzinę a nawet dłużej bo jak tylko podjechał to policjanci stwierdzili, że go sobie oglądną - więc kolejne piętnaście minut w plecy, zaczęło mi się nudzić, więc zacząłem się bawić telefonem. A skoro doktor B.F. - dumny właściciel GSa stwierdził że chyba jednak zaczyna mu się podobać nowa Afryka to nie mogłem się powstrzymać.
Kiedy dotarłem na teren AC oczywiście zacząłem od zalania kawy.
Jedna szklanka później i efekt widoczny na zdjęciu.
Międzyczasie oczywiście wizyta w rodzinnym domu. Wiadomo, dobra kawa, trochę śniadania, trochę wałówki...  Na powrocie oczywiście dalsze rozpoznawanie rynku. Tym razem z poziomu Leroy Merlin.
Tak wygląda koncepcja tłumienia dachu. Na gródź i podłogę czekają maty specjalistyczne. Z osiedla zestawienie dwóch skrajności udokumentowane dla żony A. 
W domu przymiarka efektu.
Przyjechał Marcinek M. Na moją prośbę wyciął z instalacji elektrycznej chyba ze dwa kilogramy niepotrzebnych kabli. Udało się zainstalować radio, które żyje. 
Kosztowało pięćdziesiąt złotych więc kilka funkcji nie żyje ale to nic. Zespawana rdzą nakrętka od wycieraczki wystraszyła się Marcinka J. i pozwoliła się odkręcić bez używania szlifierki. Okazało się, że tulejka posiada trzpień który powinien się swobodnie kręcić w tej tulejce, która to tulejka powinna być nieruchomo przykręcona w tulejce monolitycznej z podszybiem. Ząb czasu sprawił jednak a raczej zmodyfikował tą myśl techniczną i trzpień z tulejką pierwszą stał się jednością a wszystko to ruszało się w tej tulejce drugiej, która była skręcona rzeczoną nakrętką. Wyjściowo na stałe. Tak, silnik z wycieraczek mógłby robić za rozrusznik. Marcinek J. zapowiedział użycie palnika celem powrotu do wersji konstruktorskiej. Ja tymczasem rozpocząłem proces wygłuszania. Oto pierwszy kawałek maty alubutylowej:
A to efekt końcowy o godzinie drugiej w nocy:
 
Parę dyżurów później dzieci wróciły z wakacji... i poszły na bal piratów w przedszkolu
Zadzwonił wujek/dziadek M. że pomoże w dostępie do części jak i również felg piętnastocalowych. Jak powiedział tak zrobił - felga ze sprintera na przymiarkę przyjechała do mnie zieloną dyskoteką. Ja kolejnej nocy, wbrew żonie A. choć mam wrażenie, że za cichym jej przyzwoleniem rozpocząłem etap drugi wygłuszania czyli klejenie pianki kauczukowej. Niestety radio zastrajkowało i nie żyje. Mruga ale się nie włącza. Jak to powiedział Marcinek J. - już czas na telefon do Papieża nie z Watykanu. Tymczasem pierwszy kawałek pianki prezentuje się tak:
Efekt końcowy osiągnięty godzinę szybciej niż z matą alubutylową wygląda tak:


437324 km
NA PIERWSZEGO
przebrałem się
WYJAZD -->NA DRUGIEGO
Dzisiaj po czternastu godzinach spania udało się dotrzeć do czerwonki celem kontynuacji modyfikacji. Po założeniu uszczelki i obudowy kabinowej na silnik i odpaleniu okazało się, że faktycznie jest trochę ciszej. To co trzeba jeszcze wygłuszyć to całą deska rozdzielcza i wewnętrzne podszybie. Ostatnie centymetry alubutylu zostały przyklejone. Nie został dosłownie ani milimetr kwadratowy. To takie trochę szczęście w życiu którego w niektórych momentach brakuje.
Z pomocą dziecka F. pomalowane zostały elementy wycieraczek. Użyliśmy srebrnego hamerajta prosto na rdzę. Przy następnej wizycie czeka nas składanie mechanizmu i uszczelnienie silikonem. Najbliższy termin to jutrzejsza noc po dobie dyżurowania i przed kolejnym dyżurem. Dzisiaj podczas prac towarzyszyła nam sąsiadka Mila N.  
NA PIERWSZEGO
Kiedy docinałem i czyściłem stare dywaniki, które częściowo wykorzystam na niepłaskie części podłogi nasz gość i dziecko A. w postaci batmanki skakały na pacei i machały do wszystkich przechodzących i wyjeżdżających z garażu sąsiadów. Później zabawa przeniosła się do wnętrza.

WYJAZD --> NA PIERWSZEGO



437324 km

NA TRZECIEGO

co słychać ? Kawa...

NA DRUGIEGO

nadal co słychać ?

NA PIERWSZEGO

zgrałem zdjęcia

WYJAZD → NA TRZECIEGO

parkujemy

NA DRUGIEGO

wchodzę przez drzwi do dyżurki, widzę komputer, wyciągam ku niemu ręce

NA PIERWSZEGO

Pół litra kawy zabrałem dziś z domu. Gdzieś zniknęła moja osobista zatyczka do mojego jeszcze bardziej osobistego termokubka zero,trzydzieścitrzy mililitrowego. Zabrałem więc przymusowo większy – zapasowy. Efekty jego opróżnienia widać już przy pierwszym kontakcie z poranną dokumentacją.

„MOZGJ” w tej rubryce ??? Czy to mój mózg źle pracuje ? Ciężka noc poprzedników ? Nie – to tylko odczyt licznika – kilometry 110269. Faktycznie – za dużo było tej kawy na dzień dobry.


Wracając jednak do rzeczy tematycznie ważnych. Odwiedziłem sklep z którego dawno temu przytargałem dwuipółmetrowe wykładziny do przedpokoju i pokoju dzieci. Oczywiście na Afryce. Dzisiaj rekordu nie pobiłem. Tylko dwa metry.


Łoś od teściowej przytrzymał rogami i daliśmy radę.
 Noga pomiędzy idealne profilowanie baku a nowa wierzchnia warstwa podłogi w czerwonce w wersji surowej i w drogę do domu.
Rano Marcinek J. podesłał tematyczne zdjęcie.
Plan był bardzo ambitny na noc. Skończyło się jednak na doklejeniu pianki do podszybia z deski rozdzielczej i pójściu spać. Zwłaszcza, że w trakcie klejenia najpierw zgasło światło a kilka sekund później delikatnie zagrzmiało. To był znak - odpocznij przed kolejną dobą w pracy.
W ramach odpoczynku w pracy, po odpoczynku przed pracą zakupiłem kolejną ilość pianki redukującej decybele. Tym razem wersja bardzo nisko budżetowa choć z lekką nutką dekadencji bo nie z leroy merlina tylko z Warszawy. Pianka bez kleju i z falami zamiast płaskiej. Po przeliczeniu na metry bieżące razy sześcienne i uwzględniając krzywizny pod kątem prędkości rozchodzenia się dźwięku z jego dystorsją wewnętrzną... tak.... po prostu ta z falami była najtańsza. Zanim jednak dach i drzwi to najpierw podłoga, żeby dało się poruszać butami klasycznie a nie tylko po fotelach celem nie uszkodzenia pianki kauczukowej obecnej obecnie na najwyższej warstwie. ZetPeTe czyli "zajęcia praktyczno techniczne" jak w podstawówce ośmioletniej (z przed reformy) czas zacząć. Kartki a-cztery i taśma którą próbuję zużyć od dwóch lat utworzą wzór do wycięcia z wykładziny drewnianej.
Po pierwszej warstwie stwierdziłem, że dobrze mi idzie, więc robimy wzór na całą podłogę. Docięte wcześniej stare dywaniki na wystające nadkola czekają na lepsze czasy.
Wersja zip, rar czy jak to kto woli po przełożeniu na stół warsztatowo, zabawowo, kreślarski lub do cięcia.
Wersja unzip/unrar zabezpieczona przed wiatrem walizką kluczy, młotkiem i oryginalnym kluczem do kół (nagle odnalezionym) bardzo nieznacznie niezardzewiałym. Wszystko celem osiągnięcia jak najwyższej precyzji cięcia.
A oto efekt finalny całego przedpołudnia.
Po wstępnym przełożeniu (bez dokumentacji fotograficznej bo efekt mało fotogeniczny) do kabiny czas na prysznic i wcześniejszy obiecany odbiór dzieci z przedszkola. Żeby nie było, że czas się marnuje bo termin urlopu (czytaj termin jazdy czerwonką) coraz bliżej to po obiedzie i zabawie odwiedziliśmy castoramę aby nabyć blachowkręty. Przy okazji dziecko A. wykorzystało przyznany limit finansowy na zakup nasion kwiatków do posadzenia, a dziecko F. po długich poszukiwaniach na plastikowy - czarno/czerwony mini ścisk stolarski. Na śrubokręt biało/czerwony nie wystarczyło. Limit bowiem wynosił pięć złotych. Przed spaniem udało się jeszcze z pomocą uszczelnić kanały dolotowe do wentylacji. Oczywiście użyliśmy profesjonalnej taśmy na krokodyle vel makGajwer.
Kiedy w domu zrobiło się już cicho oczywiście rozpocząłem kolejny etap obecnej dniówki przed kolejną dobą w pracy czyli rozwinąłem prąd i zacząłem kształtować wykładzinę. Przyszedł sąsiad, pogadaliśmy o budowie domu (takiego z fundamentami), przyniósł dwie wkrętarki z opcją pożyczenia. Życie nocne na osiedlu kwitnie. Po rozpoczęciu prac mój ambitny plan pokrycia pianki kauczukowej w stu procentach wykładziną uległ skorygowaniu. Krzywizny nadkoli nie uda się wyprowadzić. Oznacza to jedno. Prawie dwie godziny docinania i klejenia kartek na nadkolach w plecy. Człowiek uczy się na błędach. Dociąłem wykładzinę i przeprosiłem się z starymi dywanikami. Czeka je tylko szorowanie i można łączyć jedno z drugim. To jednak już nie dzisiaj bo jest po północy a rano trzeba wstać. Efekt jaki aktualnie udało się osiągną nie zadowala mnie nawet w dziesięciu procentach bo wykładzina nie układa się idealnie równo ale korzystając z sztucznego oświetlenia które niweluje te niedoskonałości pozwalam sobie załączyć zdjęcie.


437324

NA PIERWSZEGO → WYJAZD → NA TRZECIEGO

zanim wysiadłem po wyjeździe

NA DRUGIEGO

W związku z końcówką własnożyczeniowego kieratu brakło czasu na bieżące notatki

NA PIERWSZEGO

dlatego w telegraficznym małofinezyjnym skrócie co się działo:

Walczyłem z próbą odkręcenia kół by przymierzyć felgę od znajomych dziadka M. Ponieważ mój klucz nie posiadał przedłużki zwiększającej siłę rąk do niezbędnego minimum zmuszony byłem kupić nówkę sztukę.... a jakże – w OBI. Oczywiście w obecności dziecka A. które zatwierdziło konieczność dokonania zakupu. Nówka sztuka z teleskopowym ramieniem przystosowanym do dużych obciążeń. Po odkręceniu trzech śrub ramię zostało mi w..... ręce – nasadka została na śrubie, a kręgosłup został na swoim miejscu ale z dodatkowym bólem. Cóż było robić ? Połączyłem oryginalny klucz pokryty rdzą z ubiegłego wieku z resztkami nowego klucza i udało się. Tak połowicznie. Felgę przymierzyłem z tyłu, później z przodu a na koniec wyrzuciłem ramię nowego klucza z hartowanej laserem stali pomilenijnej wygiętej w banana. Niestety felga ze sprintera jest zbyt blisko ramy i gałki.


Zasmucony tym faktem zabrałem się za coś z innej bajki czyli wróciłem do korzeni. Robótki ręczne w drewnie. Kilka chwil profesjonalnego i precyzyjnego cięcia plus szlifowanie i gotowe.

Następny etap za jakiś czas to zespolenie na stałe z deską rozdzielczą.

Tymczasem najwyższy czas złożyć to co pod nią. Dosłownie chwilę trwał montaż wycieraczek z zreanimowanymi tulejkami, które po namowach Marcinka J. w końcu pracują tam gdzie powinny, a tam gdzie nie powinny są nieruchome. Teraz cały mechanizm przesmarowany i uszczelniony działa jak w esklasie – na przykład wu-stoczterdzieści. Po uzyskaniu szczelności wentylacji nieosiągalnej dla fabrycznych standardów została ona przywrócona w dawne miejsce na nowiutkiej piance kauczukowej żeby było miękko-szczelnie.

Czerwonka spędziła sporo czasu w jednym miejscu na osiedlu. Wiadomo – przez brak kierownicy nie można jeździć bez narażania się na mandat. Dzięki temu udało się wyhodować kilka listków zieleni tworzących dobry klimat między blokami – czyli tlen.

Jak się okazało po przysłaniu zdjęcia przez naszą sąsiadkę - chyba tlenu było za dużo, bo jakiemuś kretynowi przeszkadzało, że zajmujemy ogólnodostępne miejsce i stworzył taki oto list otwarty z przesłaniem

Ja osobiście uważam, że wszystko kiedyś wraca i żeby nie szarpać się z osobą bez nazwiska, bo brakło odwagi żeby przyjść i pogadać - albo chociaż się podpisać przestawiłem czerwonkę pod dom Marcinka J. kilka ulic dalej. Zanim to jednak nastąpiło zdążyłem jeszcze wygłuszyć wszystkie posiadane w ilości sztuk trzy - drzwi.

Aby zintensyfikować prace przed zbliżającym się pierwszym urlopem szybko zmontowałem wysokiej jakości sklejkę z warstwą szlachetnej żywicy woskowej od pszczół w procentowej ilości słoika z oryginalna deską rozdzielczą.

Dwie noce pod domem Marcinka J., czołówka na głowie, bo aż takiego długiego przedłużacza nie sprzedają, sprawdzenie tylnych świateł żarówka po żarówce, rozładowany akumulator w verso od słuchania radia i czerwonka jest gotowa na jazdy testowe. Oczywiście nie pchałem toyoty do domu o trzeciej w nocy. Czerwonka użyczyła prądu schowanego pod siedzeniem kierowcy. Następny dzień, to znaczy popołudnie to wycieczka do dawnego życia, czyli na teren AC konserwacji gdzie mieści się całe zaplecze gwarantujące dokończenie uszczuplania decybeli. Najwyższy czas na piękną drewnianą podsufitkę izolowana gąbką tłumiącą wszystko. Niestety podczas jazdy kierownica nie pokazywała dobrze stron świata.

Cóż było robić. Korzystając z małego korka poprawiłem te wskazania na właściwe.

Po dotarciu na miejsce okazało się, że jeden z chłopaków AC posiada większego brata mojego obecnego podnośnika. 
Ten też jest z czasów międzywojennych. Żeby się rozgrzać przymierzyłem dywaniki dedykowane do mercedesa t-jeden czyli takiego jak czerwonka. Dziwne – żaden nie pasował.

Dociąłem więc i zrobiło się lepiej. Przy okazji przymierzyłem felgę piętnastocalową od Vito z wsparciem mojej kabinowej roboczej lampy. 
Niestety też nie pasowała. Zabrałem się za konstruowanie kątów prostych w strasznie obłej kabinie, czego nie widać z zewnątrz. Z przyczyn niezależnych musiałem przerwać ta ciężką geometryczną pracę, przestać wykreślać drewno i wrócić do domu. Następnej wolnej chwili kilka dni później wybrałem się kilka wiosek dalej aby oddać użyczoną felgę właścicielowi..... stacji rozbioru mercedesów. Kiedy stałem tak i rozprawiałem z nim z czego by tu dobrać pasujące piętnastki okazało się, po konsultacji telefonicznej że do czerwonki pasują tylko oryginalne z brata zwanego pocztylionem. Tylko takie co woziły pocztę miały większe kółka. Temat się więc rozwiązał – zostajemy przy czternastkach a co się z tym wiąże powyżej dwustu na godzinę nie pojedziemy, bo obroty silnika będą za wysokie

WYJAZD → NA DRUGIEGO

czyli najprościej mówiąc – będzie za głośno. Tak głośność to rzecz bardzo ważna. Przy najbliższym wyjeździe do cioci J trzysta kilometrów lub do Ciociurki dwieście kilometrów, lub tu i tu cała rodzina zweryfikuje hałas w kabinie. Okaże się jak się podróżuje po modyfikacjach, ile spala na autostradzie i co jeszcze można poprawić. Wracając jednak do nieszczęsnych felg i do pana od kasowania mercedesów. Kiedy dzwonił do kolegi ja mimochodem spoglądałem na tylną kanapę trójfotelową z sprintera stojącą pomiędzy silnikami i innymi elementami napędowymi. On chyba to zauważył bo zapytał czy chce ją za darmo ? Za darmo ? Dopytałem, bo przecież w dzisiejszych czasach nic nie jest za darmo... a jednak jest ! Najbardziej z tego faktu ucieszył się pracownik, który sam ją z sprintera wyjmował - a lekka to ona nie była. Z radości posiadania kilku nowych krzeseł w pakiecie z pasami bezpieczeństwa i kilogramami stali o różnym przekroju zanabyłem kawę na bipi w drodze powrotnej. Pod domem na parkingu za płotem z pomocą dziecka F rozłożyłem ją na części pierwsze.


Żeby nie było nudno Dziecko F. podczas mojej obecności na pace zastawiło pułapkę w kabinie. Nie do końca sprecyzowane zostało na kogo... podobno na złodzieja.

Przy okazji okazało się, że w środku jest wystarczająco dożo miejsca do ćwiczeń ekwilibrystycznych.

Wieczorem nadszedł czas na drugie podejście do podsufitki. Pełen werwy i energii na całą noc pracy, uciekając przed złem na niebie w kierunku światła

zakupiłem na orlenie franczyzowym (tym od kartki na kompresorze) dwa gorące psy – jednego dużego a drugiego małego z braku ciepłej dużej parówki, czekoladę na myślenie i tak zaopatrzony popędziłem w kierunku terenu AC. Zanim dojechałem została tylko czekolada. Na wejściu oczywiście kawa. Później przyjechało dziecko D. Byłem już wtedy na etapie chyba trzeciej koncepcji. Zaczęliśmy wiercić.... choć to za dużo powiedziane. Po złamaniu trzeciego wiertła, po kilkukrotnym ostrzeniu ostatniego w odpowiednim rozmiarze udało się osiągnąć wynik na poziomie jeden i pół dziurki ! Ta stal potrafi zaskoczyć. Podejrzewam że jej DeeNA można szukać w czołgach typu tygrys. Po tej konkluzji poddałem się i zrobiłem rzecz najprostszą z możliwych czyli tymczasową. Przeciągnąłem linkę przez istniejące otwory co wcale nie było takie proste i wypełniłem różnicę jej wysokości w stosunku do poziomu dachu pianką.

Dodatkowo udało się zainstalować pozostałą część pianki za kanapą dzieci, co również na pewno zmieni pozytywny odbiór fruwających w kabinie dźwięków od hałasu. W okolicach godziny pierwszej trzydzieści w nocy stwierdziłem, że cel za pomocą maksymalnych półśrodków został osiągnięty i wróciłem do domu spać. Rano w pracy goniąc resztką sił wspomagałem się hurtowymi ilościami zdrowego jak wierzę jedzenia, którego nie trzeba gotować.

Udało się również zamówić opony ateki czyli do wszystkiego. Do terenu i na asfalt. Wybór na allegro w rozmiarze czternaście cali był delikatnie mówiąc oczywisty. Jedna aukcja w tym rozmiarze i tej specyfikacji pomogła mi podjąć decyzję. Szybko więc zakup, szybko przelew i czekanie. Zamiast jednak opon doczekałem się telefonu który oznajmił, że opony przez przypadek wysłali nie takie jak zamówiłem i przy okazji okazało się, że nie posiadają już takich jak chcę – ani nic podobnego. Wspomogłem więc konto firmy z Gliwic bez sensu. Procedura odesłania ogumienia z przysłaniem równowartości z konta zajęła kilka kolejnych dni. W międzyczasie obniżyłem swoje wymagania i zamówiłem opony bieżnikowane całoroczne z Olsztyna z agresywnym bieżnikiem przypominającym terenowy. Po rozpoczęciu pierwszego urlopu i niedyspozycji chorobowej rodziny nasze plany wyjazdowe uległy małej modyfikacji. Do Wrocławia cioci J. udaliśmy się za pomocą Verso. Tam byliśmy między innymi w polskiej afryce

Przy okazji spotkaliśmy brato/siostrę czerwonki z znanym mi symbolem.

U cioci J. odbył się również całkiem ładny zachód słońca.

Po powrocie korzystając z jednego planowanego dnia wolnego pomiędzy podróżą z jednej opcji geograficznie politycznej na drugą geograficznie polityczną, pojechaliśmy zmienić stare opony na najnowsze – rocznik dwa zero osiemnaście.


ZEROWY PÓŁ WYJAZD - 445 kilometrów


Zaraz po powrocie, a nawet w tym samym dniu odstawiliśmy czerwonkę na miejsce bardziej stałego stacjonowania czyli do dawnego domu – na teren AC. 
WYJAZD → NA PIERWSZEGO

Żona A. i dziecko A. udały się tam verso a ja z dzieckiem F. oczywiście czerwonką.


Kilka dni później odbierając volvo przygotowane na wyjazd nad morze – ze świeżutkim glejtem drogowym i kilkoma innymi nowymi rzeczami, zahaczyłem o wiadomą lokalizację, gdzie przymierzyłem stelaż z plandeki.

Kolejna modyfikacja w tym względzie odbędzie się pewnie już po drugim urlopie – czyli w miesiącach zimowych. Wcześniej jeszcze muszę dokończyć wygłuszanie tylno-dolnej części kabiny z efektem wizualnym. Co dalej czas pokaże.
Na tym kończę ten krótki przegląd wydarzeń z ostatniego miesiąca. Dziękuję za uwagę. Idę spać.

NA PIERWSZEGO
WYJAZD  -> NA PIERWSZEGO
nic się nie zmieniło na stacji NH. Ciągle jazdy w bród.....

Po miesiącach przerwy w historii tworzenia kampera czas nadrobić straty. Co się zmieniło ? W okolicznościach przyrody przybył nowy "motocykl" typu motorynka 125 który nie pozwala się nudzić. Co najgorsze nastapil stały wyjazd bewu pod Dęblin by cieszyć nowego właściciela. Tak, jak dla mnie to marzenia pojechały :( Oto ostatnie zdjęcie....


W powiązaniu z wielce smutnym przeobrazeniem Bewu na polskie nowe zlote kupujemy działkę pod nasz nowy dom, co z kolei wiąże się bezpośrednio z czerwonką, bo jak można z zdecydowaną pewnością przypuszczać - trochę popracuje nie kamperowo. Ale do rzeczy, po kolei, w telegraficznym skrócie.....

W środku zimy bez śniegu zapragnąłem posprzątać piwnicę w bloku. Wiadomo, że żal używać osobówki, więc jest argument za odpaleniem czerwonki. W miejscu stacjonowania okazało się jednak, że czerwonka odpala jak zawsze, ale zniknęło sprzęgło. Pierwsze podejrzenie pada na firmę od żony A. która użyła wcześniej paki do wywożenia rzeczy. Drugie, właściwe to historia pompy sprzęgła, która została kiedyś złożona z dwóch różnych. Ot i zagadka rozwiązana. Cóż robić -szybki zakup w znajomej hurtowni, parę minut Marcinka na zimowej trawie i sprzęgło wróciło do życia/działania ! 

Po zaparkowaniu pod blokiem w miejscu gdzie wszyscy stają, po jednej nocy pojawił się znajomy list od jakiegoś sąsiada dostarczony ekspresowym kurierem czyli Strażą Miejską, która nie była u nas przez ostatnie pół roku. To miło mieć takiego fana w tych samych murach. Po zapakowaniu piwnicy na pakę, zrobienia dokumentacji dla Strażników (bo wezwali na kurtuazyjną kawę w wolnej chwili) czerwonka oddaliła się celem powrotu do miejsca stacjonowania.

Zjawiłem się w centrali by załatwić dokumenty fakturowe i oczywiście przed wejściem nastąpił atak różnych znajomych w identycznych uniformach. Z tego ataku i szybkiego przekroju życia z ostatnich miesięcy, bo rzadko bywam na starej "macierzystej" stacji wyszło, że Mateusz D. podjął ostatnio próbę wraz z obecnym właścicielem Transalpa żony A. przywiezienia z dzikich krain starego drewna do nowego domu w jeszcze nowszym kominku. Próba okazała się nieudana z przyczyn oczywistych - chcieli jechać starym ale jarym transitem. Już na pierwszych kilometrach obwodnicy okazało się, że ma w planach bardziej odpoczywać, niż jechać ku zachodzącemu słońcu. Fakt, że Mateusz D. i Damian R. to dobre chłopaki spowodował użyczenie jeszcze nie kampera celem rozruszania starych łożysk. Oferta została oczywiście przyjęta i już kilka dni później w okowach trzaskającego mrozu tej zimy - nadal bez śniegu chłopaki z bananami na twarzy i w plecaku ruszyli na podbój rodzinnych podkarpackich stron.


Zdjęcia z trasy dajace radosc i poczynionego przełożenia kilku kubików drewna zostały oczywiście udokumentowane.

Przy drugiej rundzie czerwonka pokazała, kto jest jej prawdziwym

WYJAZD -> NA DRUGIEGO


właścicielem... zastrajkowała w połowie drogi między kominkiem a drewnem i zepsuła jedną z nowo założonych opon. Udało się znaleźć pana co założył używaną tymczasową, a ja po powrocie przeprowadziłem proces reklamacji, który przebiegł wyjątkowo sprawnie i nowa sztuka dotarła szybko z krainy Hołka.
Kolejną wycieczką stało się przywiezienie od Babci B. części dobytku w okolice przyszłego miejsca zameldowania - zdecydowanie bliżej nas. Wyjazd nastąpił w noc. Dzieci po euforii poszły spać, a my cieszyliśmy się drogą.

 

Zona A. nawiązała do układu z Jeepa. Taka historyczna melancholia.

Następnego dnia dzieci powróciły do nieskrępowanej tym razem pasami od fotelików euforii. 

Ja zająłem się segregacją, ładunkiem, lekkimi wykopaliskami i kilkoma ciekawymi znaleziskami.

Spora część garażu wylądowała w stacji zbiórki odpadów, gdzie pan nadzorujący wpuszczanie poprosił o dowód osobisty... po prostu z daleka było widać, że w jakim by języku nie tłumaczyć to tablica rejestracyjna KR nie będzie WGM. Tak, rejonizacja. Po zapakowaniu wartościowo-cennych fantów i zabezpieczeniu przed niebezpieczeństwami aury ruszyliśmy w drogę powrotną.

Po drodze - a jakże.... substytut naszego kampera.

W drodze do garażu odczepił się pedał gazu, co nie przeszkadzało w kontynuowaniu jazdy.

Na koniec zostało tylko zgarażowanie bagażu przy użycia sznurka, bez rozładowywania i powrót do spania z rodzinką.

Następnego dnia nadszedł czas na rozpalcelowanie bagażu obok bewu i rozpoczęcie projektu "garaż dla czerwonki z nowym dachem opartym na najnowszych technologiach budowlanych z wykorzystaniem komponentów z najwyższej jakościowej półki czyli.... wszystkiego co znalezione i niepotrzebne w najbliższej okolicy aby było jak najtaniej. 




Konstrukcja paronieprzepuszczalna dachu wraz zabezpieczeniem przed występującymi w okolicy tornadami powietrznymi. Zakres prac objął również garaż z bewu, który do najszczelniejszych nie należał.



Po kilkudniowej przerwie w budowie, na ściśle ze sztuką dobranych, najwyższej próby wspornikach i obciążnikach w jednym.... drewnianych - zaczęły zadomawiać się owady



Efekt gotowy. W teorii zmieści się czerwonka wraz z częścią właściwą - kamperową na pace.



Przy kawie u chłopaków AC dostałem w prezencie oryginalny zestaw możliwości naszego wtedy niekampera z możliwością ich zapisu dla właściwych organów. Dodatkowo przyjąłem stare sibi radio celem późniejszych prób nawiązywania kontaktu z innymi oryginałami używającymi wszechobecnych częstotliwości bez kodowania, mapowania i innych ciekawych pomysłów na wpisanie się w popularne RODO.


439600 km
CZĘŚĆ WŁAŚCIWA

Właściwa tylna. Po wielu planach i pomiarach miernikiem nie laserowym w postaci zwoju płaskiego stalowego ze sprężynką, nieco już sfatygowanego podczas prac drewnianych nadszedł czas na budowę nowego stelaża pod zakupioną dawno plandekę. Najpierw jednak jak to wypada tradycyjnie kawa na stacji - niestety nie Statoil/CircleK ale też nie najgorszej bo jedynej właściwej dającej paliwo do wszystkich naszych pojazdów. 


W pierwszej fazie prac na miejscu wycięto urośniętą w ekspresowym tempie akację garażową. 


Następnie na oryginalne resztki oryginalnego stelaża nałożono samemu plandekę celem kolejnych pomiarów. 


Kolejnym etapem było odkręcenie mocowania rowerów czyli stelaża do dłużycy. 



Po tym zabiegu nie pozostało już nic innego tylko udać się po profil zamknięty na wykonanie ramy podstawy. Na boki i dach G zaoferował stare rurki stalowe, okrągłe, zardzewiałe, leżące niedotykane przez ostatnie osiem lat i tak zakamuflowane, że nawet ja ich nie wypatrzyłem. Wstępna przymiarka do oryginalnej paki i oczywiście znowu wykonanie pomiarów.

Po cięciu czas na naukę spawania. To czarne coś w lewym rogu to ja w masce z szybką co automatycznie robi noc. Spawarka to klasyczna maszyna z elektrodami.


Kolejne przyłożenie gotowej podstawy z kolejnymi pomiarami i dospawaniem elementów mocujących okrągłe rurki boczno-górne. Taka przejściówka jak w klockach lego.



Potem powrót do garażu i mordowanie się osobiście z resztą stelaża bez jedzenia bo czas szybko płynął i smsami od zony A nalegającej na bieżąca sprawozdawczość pismem obrazkowym




Po odzyskaniu wózka Toyoty uwielbianego przez dziecko F. a zamkniętego przez G. wytargałem całą konstrukcję celem ostatecznej przymiarki do czerwonki. Przy współudziale dwóch europalet zagościła na właściwym miejscu. Milion razy wykonywane pomiary były słuszne - burty zamykają się idealnie. Konstrukcja z racji dłuższej plandeki od oryginalnej paki wystaje odrobinę, ale na ten fakt gotowy już jest pomysł wykorzystania dodatkowych zaczepów burtowych do trzymania tylnej burty. 




Teraz pozostało już tylko założyć plandekę, co w pojedynkę na tej wysokości nie było łatwym zadaniem, a czas powrotu do domu i głód goniły okropnie. W pewnym momencie było nawet blisko połamania żeber i odmy po stronie lewej kiedy skończyła mi się podłoga i spadłem z poziomu przyszłego łóżka na poziom tarasu w szczelinę między pakę a ramę podstawy .




Nie wiem tylko jak to się stało, choć utwierdziłem się w przekonaniu że matematyka nie jest moją mocna stroną - wysokość gotowego zestawu nawet biorąc pod uwagę podniesiony tył w odniesieniu do przodu z powodu twardego pióra w każdym resorze - jest za wysoki o kilka centymetrów niż zakładano. Powoduje to fakt braku możliwości skorzystania z posiadanego, nowo postawionego garażu. Tak, matematyka nie jest moją mocna stroną. Cóż - nawet jeżeli w pełni obciążony tył zestawem do życia pod plandeką i poniżej paki nie spowoduje wystarczającego obniżenia poziomu to i tak niewiele to zmienia, bo cała część mieszkalna będzie podnoszona i stawiana na czterech kobyłkach za przelotowym garażem, na którą to okoliczność wysprzątałem placyk w czasie budowy dachu. Pozostaje mi tylko zaadaptowanie się do zaistniałej sytuacji i czekanie na kolejny wolny dzień aby wyczyścić plandekę, posklejaćją, wypiaskować stelaż po dospawaniu jeszcze kilku dodatkowych elementów, pomalować farbą typu hammerajt w kolorze pewnie błękitnego morza - chyba, że czerwona będzie tańsza i znaleźć kolejny wolny dzień na wykonanie drewnianej podłogi, ścian i kilku ścianek w środku. Jednym słowem budowa kampera we właściwym znaczeniu tego słowa została rozpoczęta !!!

439740 km
NA PIERWSZEGO CHYBA...

Stało się ! Nie wierzyłem ale się stało ! przez pięć lat próbowałem i nic, a przedwczoraj w moim zapasowym komplecie z braku osobistego bo wywieziony, żona A. wsiadła ze mną na motocykl !! Dokumentacji fotograficznej brak, bo to zastępczy romet był, więc trochę wstyd pokazywać ten fakt. Pojechaliśmy ku wschodzącemu księżycowi przez miasto królów bo od kilku lat już tylko imieniny dla żony A. Przy okazji uroczystej kolacji z tej okazji w naszej ulubionej sentymentalnej restauracji z Panem K. który zawsze wie co najlepsze w smaku - zmodyfikował się jakoś tak samoistnie nasz plan na przyszłe wakacje. Zarzekałem się, że skoro wtedy już tylko lipiec/sierpień bo dziecko F. do pierwszej klasy to robimy rundkę dwutygodniową dookoła Polski najbliżej granicy jak się tylko da. Tak jakoś nieoczywiście od słowa, do słowa przy winie i kawie okazało się, że kierunek Szwecja będzie ciekawszy. Zawsze mnie ciągnęło w tamtą stronę, więc czemu nie. Oczywiście czerwonką a jakże. Jeden z bardzo prozaicznych powodów jest taki, że paliwo tam straszliwie drogie, a miejsca u nas na setki litrów w kanistrach przecież pod dostatkiem. 

NA DRUGIEGO

Zanim jednak Szwecja, to w tym roku ostatni raz w październiku nad Bałtyk, kiedy puste plaże i dużo jodu. Nie uda się chyba do Jastarni i nie odkopiemy łopatek i wiaderek zakopanych metr w piasku siedem kroków na wschód i siedem na północ przy znanym wyjściu na plażę. Szukamy gdzieś gdzie taniej, bo bank zasponsorował działkę pod nowy dom więc lekko nie będzie. Tak czy inaczej mam mały dylemat - czy może morza w tym roku nie zaliczyć czerwonką z powodu stelaża na rowery który niedługo się pojawi. Tak, prace ruszyły ! Ostatnio każdą wolna chwilę spędzam nad stelażem pod plandekę. Moja głowa produkuje tysiąc pomysłów na godzinę i staram się wybrać te najprostsze. Zaadaptowanie się do zaistniałej sytuacji skończyło się takim widokiem po kilkunastu dniach przerwy w budowie na pracę finansową.


Wiało strasznie pomyślałem. Bo faktycznie wiało. Przy bliższej obdukcji okazało się jednak, że przez przypadek udało mi się sprawdzić szczelność plandeki. Oczywiście jest stuprocentowa, więc ten punkt czeklisty którego nie planowałem w tym momencie możemy ze spokojnym sumieniem odhaczyć. Takim wyznacznikiem czasowym przerw w pracach jest akacja, która permanentnie, bezczelnie odrasta w zastraszającym tempie prawie na środku garażu.





Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie pojeździł trochę ubóstwianym permanentnie przez dziecko F. wózkiem widłowym marki Toyota. A że jazda nie była bez celu oto efekt tej zabawy.






Następnie dokonałem przymiarki do kobyłek korzystając z faktu, że ciągle jeszcze mogę stelaż podnieść gołymi rękami.








Kolejny etap to dospawanie wzmocnień i wtedy tak łatwo już nie będzie. Oto efekt kolejnego dokładania kilogramów w nadziei, że dzięki temu tył obniży się na tyle, że zniweluję swój błąd matematyczny i uda mi się wjechać pod dach całym zestawem. 










Na tą okoliczność zakupiłem małą szlifierkę kątową, do precyzyjnej obróbki podrdzewiałego darmowego materiału z odzysku używanego do zaawansowanej technicznie konstrukcji. Ciągle jeszcze nie wymyśliłem jak podnosić całość do góry. Za chwilę dojdą kolejne uchwyty na mocowanie listewek dekoracyjno użytkowych, drewniana wiekowa dębowa podłoga z desek świerkowych które rosły obok rzeczonego dębu... kolejne kilogramy. O wysuwanym lub stałym stalowym stelażu rowerowym nie wspomnę. Do tego oczywiście wejście schodkowe do części mieszkalno-zabawowej zgodnie z projektem dziecka F.


Nie widać tego na zdjęciu ale projekt ten profesjonalnie posiada rzuty z obu stron. Druga strona z rzutem jest oczywiście po drugiej stronie kartki. Logiczne ! Następnego dnia z kacem moralnym, bo miałem przecież znowu spawać wybrałem się na kawę motocyklową z Bartkiem F. o specjalizacji a. Dokumentacji foto nie będzie, bo jeździ BMW i to jedna z moich życiowych porażek bo nie udało się go przekonać do Afryki. Przyznałem się jednak do faktu, że pierwszym motocyklem w którym się zakochałem patrząc na niego wieczorami w katalogu z 1997 roku i dzięki któremu zrozumiałem że tylko enduro - było właśnie BMW. 


Wracając dostałem telefon na schodach bloku od pani urzędniczki. Cóż było robić  - pojechałem znowu do lerłamerlę przy okazji odbioru wyrysu z gminy Zabierzów i kupiłem parę kilo śrubek do łączenia drewna ze stalą. Nie obyło się bez dwóch wierteł do metalu - najdroższych jakie znalazłem czyli za dwadzieścia złotych. Ciekawe ile dziurek przetrzymają ? Przy okazji oglądania półek sklepowych wydumałem jak najprościej połączyć konstrukcję z paką - po prostu dospawam (a jakże) płaskowniki do burt i po przewierceniu ogromnych czterech otworów na ogromne śruby skręcę to razem. Jedną taką śrubę na próbne mierzenie oczywiście również zakupiłem obok wierteł. Nakrętka do niej jest tak wielka i ciężka, że waga wyliczyła cenę zero, czterdzieści siedem groszy. Sama śruba posiada wartość trzy złote pięćdziesiąt osiem groszy. Problem był oczywiście standardowy dla mojego szczęścia życiowego i w tym wypadku zamykał się w kodzie "siedemset trzynaście". Tak powiedział pan w zieleni, długo poszukiwany, po ustaleniu rodzaju i typu śruby. Po prostu na całej ścianie kilkunastu rzędów rozpościerających się na kilkunastu metrach i tysiąca szufladek.... w tej jednej jedynej z moją śrubą nie było kodu do wagi ! Taki złoty standard w moim przypadku. Chyba prawilny Murph'y był moim bardzo bliskim krewnym. Dla zmiany tematu załączam zdjęcie z okna mojej dawnej rodzinnej łazienki z czasów młodości, z domu gdzie teraz jeżdżę do mamy - bo wiadomo dobra kawa, pogaduchy...


Tymczasem jednak siedzę i dumam na tym zestawem podnoszącym konstrukcję w przerwach wśród wytycznych ALS...

440000 km
NA DRUGIEGO

Z braku weny do pisania tylko fotograficzny skrót ostatnich wyjazdów i działań podjętych we wiadomym celu wraz z wypadem testowym do babci B. celem sprawdzenia zamontowanego stelaża z plandeką i przy okazji częściowego przeprowadzenia dobytku na docelowe południe kraju.

Pewnego dnia podczas jednego z wyjazdów bez napięcia emocjonalnego więc wykorzystanego do dziwnych przymiarek z koncepcjami na przyszłość pojawiło się nie po raz pierwszy kilka dodatkowych pomysłów na zamocowanie osprzętu poza obrysem samochodu.



Że sumienie nie pozwala mi na bezczynne włóczenie się wokół czerwonki to postanowiłem przy użyciu najlepszej japońskiej stali i słowiańskiej energii w mojej prawej ręce przyspieszyć - czyli przyciąć zgrubnie deski na przestrzeń życiową.



Kto powiedział, że na koniec prac nie uda się wjechać pod dach ? Lekkie dołożenie balastu za oś żeby zwiększyć efekt i oszczędzić kręgosłup i gotowe.


Kolejny wyjazd i wymyślenie z wykonaniem mocowania ze stali grubości czołgu tuż przed przygotowaniem stelaża do malowania białoperłowym hammerajtem prosto na rdzę.




Trzymanie przesuwu osiowego z bocznym w tylnej części paki z mało inwazyjnymi elementami na stałe zostało oczywiście wzmocnione czterema śrubami do mocowania rusztowań budowlanych w otworach wywierconych w stelażu oryginalnie dołożonej paki budowlanej. Zanim jednak przykręcenie na dłużej - malowanie w resztkach zachodzącego słońca



Kolejne wizyty i wycieczka do mamy bo wiadomo.. pogaduchy i dobra kawa... chociaż dzisiaj to w wersji hard krótko bo wyjazd na rehabilitację i mało czasu ale chociaż przemyć całą plandekę udało się zdążyć. Efekt nie przeszedł żadnych oczekiwań niestety.


Na szczęście spotkanie z Marcinkiem J. kilka dni później  zaowocowało przypomnieniem, że przecież najlepszy do mycia jest zielony płyn żrący który został po umyciu kabiny dawno temu. Cóż było robić. Pojechałem i po kilku próbach umyłem jeszcze raz plandekę ale tylko w miejscach mlecznej folii która ma robić dzień.


Żeby nie było, że to wiosna. Pierwszy przymrozek udokumentowany.




Przymrozek pokonał również znaną wcześniej akację garażową - co niezmiernie mnie ucieszyło widokowo.


Żeby nie było, nie zacząłem pracy na głodnego tylko po zakupie i skonsumowaniu najlepszej krajowej zapiekanki pod słońcem


Skoro stal została już zabezpieczona a plandeka jak z fabryki to najwyższy czas przytulić się do ściany chłopaków z AC z zapleczem do modyfikowania drewna i nadwyżką prądu do wiertarki i z miejscem do stworzenia kawy..... i zacząć tworzyć obraz wyobrażeń wnętrza w realu




Po zainstalowaniu belek nośnych nie można przecież nie stworzyć podłogi


Do założenia nielekkiej i jeszcze bardziej niewygodnej plandeki tym razem posłużyłem się spalinowa drabiną



Skoro tył fizycznie zewnętrznie już przymocowany to czas na testy obciążeniowe wiatrem i masą statyczną i ciekawością jak to się przełoży na spalanie. Zanim to jednak nastąpiło, tuż przed wyjazdem kiedy ja uskuteczniałem zabawę ze sznurkami u dołu plandeki dziecko A. postanowiło trochę podrasować jakże nudny obraz naszego kampera. Niestety to zwykły pisak, nie alkoholowy więc po deszczu szybko zniknął kilka dni później.




NA DRUGIEGO
półtorej godziny w nocy bez wyjazdu - chyba faktycznie Wigilia niedługo. Cuda.

W trakcie podróży Żona A. dokonała takiego oto ujęcia typu "zdjęcie drogi".


Tymczasem nie próżnując po załadowaniu obciążeniem tyłu zamówiłem kolejną partię pianki i folii aby zakończyć prace poddachowe kabiny. Ostatnie zdjęcia zmienionego geodezyjnie ogrodu ku potomności zostały wykonane.



Pakowanie obciążenia nie może odbywać bez kawy przecież.


Na tą okoliczność dostałem w prezencie listek.





Wracając ze stolicy na terenie śląska górnego zostałem postrzelony przez funkcjonariusza publicznego. Na moje oko spokojnie siedemdziesiątkę przekroczyłem ponad 30 km/h. Chociaż "spokojnie" to duże słowo, bo do osiągnięcia tej prędkości potrzebowałem bardzo sprzyjających warunków atmosferycznych i baaaardzo długiej górki. Pewnie właśnie dlatego na jej końcu stał właśnie on. Zmierzył i opuścił broń, po czym wycelował w osobówkę. Nie wiedzieć czemu odpuścił. Czyżby czytał tego bloga i poznał bestię ? Raczej wątpię, chociaż zapłacić mandat za prędkość w tej konfiguracji obciążeniowej przy której na prostej prędkość przelotowa tirów była maksymalną.... no to byłby hit długo wspominany i przekazywany z pokolenia na pokolenie w naszej rodzinie.

Będąc już na znanym od urodzenia południu nie próżnując w pracy (z wyjątkiem nadrabiania zaległości na bieżąco na blogu) wzbogaciłem wystrój wnętrza naszego kampera. Teraz plan jest oczywisty czyli montowanie wszystkiego w każdej możliwej chwili. Zanim przyjdzie czas na tył i kran, zlewozmywak i olej do desek, i pompkę nożną marynistyczną na wodę i inne takie to najpierw zaplanowałem dzień u babci K. dla dzieci, czyli prace w kabinie dla siebie łącząc te dwa wydarzenia.


Zanim jednak prace gdy dzieci już szaleją z zabawkami ja udałem się do jedynego sklepu ze słowem "led" w nazwie w mojej rodzinnej wiosce. Wchodzę więc i widzę dwóch panów. Jednego z brodą, bo w dzisiejszej czasoprzestrzeni ciężko takiego gdzieś nie spotkać na swojej drodze. Po ogólno dobrze widzianym i przyjętym dzień dobry startuję z pytaniem  o płaskie ledy cob i słyszę przerwanie tejże prośby i pytanie zwrotne "pan Piotrowski... ?" Myślę sobie no tak, rodzinna wioska, więc pewnie ktoś z moich już tu był i coś zamawiał. Potwierdzam więc niepewnie, że tak i w odpowiedzi słyszę kolejne pytanie - nie poznajesz mnie ? Cóż robić - odpowiadam szybko szczerze - nie gniewaj się ale nie...... pewnie przez tą brodę..... Cóż faktycznie tak było, to mój przyjaciel z dawnych lat z którym szalało się trochę w liceum i później....
Zakupiłem więc u niego ledy choć inne niż planowałem, pogadaliśmy dobrą chwilę, przyjąłem zaproszenie na kawę następnym razem i dokupiłem jeszcze światło ledowe oczywiście celem wspomożenia oryginalnych przy wrzuceniu wstecznego. Wychodząc zerknąłem jeszcze na reklamę na subaru przed sklepem... no tak faktycznie Grzesiek - spostrzegawczość milion procent. Wróciłem szybko na dawne obszarniczo wykorzystywane włości gdzie dzieci za szybą i w związku z tym, że zimno już doskwiera, więc na pracującym ciągle silniku odsunąłem spaliny za bramę.


 Prace podłączeniowo-przygotowawcze do światła górnego z ledami od Grześka G. i początkiem oklejenia folią bitumiczną prezentują się tak


Razem z wygłuszeniem zamówiłem materiał z klejem na osłonę silnika. Po krótkiej zabawie w przedpokoju efekt wygląda następująco


Najpierw jednak przed ostatecznym montażem na swoim miejscu oczywiście znana i uznana zapiekanka. Żona A. zamówiła równiez dla siebie, więc w związku z tym, że byłem pierwszym klientem i do tego że czarny piątek zamiast dwadzieścia sześć i piećdziesiąt zapłaciłem dwadzieścia sześć bez pięćdziesięciu. Cóż, zapiekanka naprawdę pyszna.


Taki oto piękny widok przywitał mnie za bramą.


Zaraz po przywitaniu między innymi z właścicielem tego egzemplarza stworzyłem klucz na imprezę dla gości dzieci do przelewania wosku. Został profesjonalnie przerobiony z drewnianego na stalowy złotą farbą wodnorozcieńczalną wplynie.


Folia zużyta, oczywiście na tylną ścianę brakło (moje obliczenia matematyczne - już kiedyś o nich wspominałem), czas na lutowanie i mocowanie ledów a później na klejenie gąbką - tej oczywiście też brakło na tył za fotelami (nie chce mi się już wspominać o matematyce....)



Ważne, że wszystko próbnie działa i świeci !

W wersji prawie ostatecznej również.



Jeszcze szybkie schowanie desek pod dach do wykonania łóżka piętrowego dla dzieci i stelaża pod łóżko i kuchnię w czerwonce i powrót do domu.



Czas nagli bo fryzjerka pani A. czeka na nas. Ja pierwszy bo dziecko F. zajęło się oczywiście rysowaniem.  Oto efekt pracy który został fizycznie, staromodnie opublikowany w salonie niezużywającym prądu magnesem na ścianie.



440650 km
CZERWONKA W CZASACH ZARAZY !!!
Tak, nadszedł ten pandemiczny opisywany w książkach i pokazywany w filmach sci-fi... moment. COVID-19 zagościł ! W związku z brakiem mieszkania w osobistym domu i życiem na stacji w wolnej dyżurce do odwołania, żeby nie ryzykować - mam chwilę wolnego czasu aby nadrobić temat budowy kampera, który w obecnej sytuacji i zbliżających się "wakacji" stał się wyjątkowo aktualny. W celu przyspieszenia prac zdobyłem klucz wszystkootwierający do stolarni i w każdej wolnej chwili po godzinach pracy chłopaków AC działam z pełną siłą. Zanim jednak zagłębię się w szczegóły kilka zdań historii z poprzedniej epoki zaniedbanych na bieżąco.


Przyjemnie było odbyć wycieczkę miastową z dzieckiem F. w celu oglądnięcia najnowszego odcinka Gwiezdnych Wojen w 3D. Wydarzenie stało się jeszcze bardziej wyjątkowe z powodu tłumów na sali kinowej. Pojedliśmy kukurydzy, popiliśmy coca-coli i po powrocie do domu kreatywność dziecka F. przedstawiła się następująco



Temat łóżka trzeba było mocno przyspieszyć żeby dzieci nie czekały za długo od obietnicy.


Kiedy już głowa nie dawała rady w środku trzeba było ją przewietrzyć kontynuacją zabudowy czyli zmontowania ścian przy pomocy piły łańcuchowej



Następnym wynikłym z powyższego było połączenie wszystkich zagadnień technicznych czyli wmontowanie przez za ciasne przyszłościowe przejście części kamperowej zmontowanego łóżka.


Przejazd do domu to tylko formalność. O wniesienie do pokoju poprosiłem sąsiada M. i przez przypadek dobrze się stało, że akurat był u niego jego znajomy który również nam pomógł.... okazało się, że problem z załadunkiem był niczym w porównaniu do zbyt wąskich drzwi pokojowych... zbyt wąskich o jakiś jeden centymetr ! Wąskie gardło w postaci blokowego przedpokoju miało tu również niebagatelne znaczenie. Już po rozmontowaniu szafki na buty, eksmitowaniu tymczasowym lustra i wielu innych przedmiotów, w jeden jedyny sposób udało się wnieść przecisnąć łóżka spiętą na stałe z drabinką do pokoju dzieci. Po zmontowaniu ze ścianą efekt prezentuje się tak:


Na początku szaleństwa ogólnoświatowego zdążyłem jeszcze profilaktycznie zdjąć całą część mieszkalną i umieścić blisko drzwi wejściowych za którymi znajdują się wszystkie niezbędne do zagospodarowania wolnego czasu elementy. Logistyka ponad wszystko !




Zdarzyło się również w odstępie dwu-dniowym, że Afryczka na podstawie pięćdziesiąciometrowego ślizgu (a ja za nią) wynikłego z powodu wymuszenia pierwszeństwa uderzyła z całą mocą w krawężnik który zdemolował przednie i tylne zawieszenie. Ja wyhamowałem przy udziale porządnego stroju motocyklowego i na szczęście w nic nie uderzyłem. Afryka jechać nie mogła, ale pozwoliła się pchać.... na szczęście do domu Marcinka J. było około półtora kilometra..... tak, przy 5 st.C. i padającym śniegu z deszczem poczułem się jak w saunie. Poczułem też, że następnego dnia poczuje mięśnie o których zapomniałem. Cóż nieposiadanie skutera o wadze 45 kg ma swoje konsekwencje. Na szczęście kierowca zachował się prawidłowo i udało się odzyskać równowartość szkód bez przeszkód. Tyle tylko, że w związku z ciśnieniem Marcinka J. przy lekkim poparciu żony A. i subtelnym zdroworozsądkowym moim podejściu zacząłem się rozglądać za maszyną z wtryskiem zamiast gaźników, przez brak których Afryka w tym sezonie mniej jeździła niż nie jeździła. Motorynka oczywiście czeka na uszczelkę pod głowicą z Chin (nic nie ślą bo COVID) która skończyła się już po przejechaniu trzystupięćdziesięciu kilometrów od naprawy głównej wału.... Ech- nie chce mi się nawet rozwijać tego tematu. Konkluzja jest taka, że kiedy wirus umrze, to motorynkę sprzedajemy ! W całej tej sytuacji z pomocą przyszedł sąsiad M (ten od pomocnej dłoni przy łóżku) i pożyczył na testy swoją Hondę Varadero 1000..... cóż..... już po kilku kilometrach zacząłem kombinować co by w tym modelu zmienić żeby był tak spersonalizowany jak Afryka. Mocy nie brakuje, ciężar czuć, geometria prowadzenia do ustalenia. Chyba się uda w przyszłości - to dobry kierunek na sprzęt   do codziennego użytku. Trzeciego dnia o którym wspominałem powyżej udałem się z Dzieckiem F. do naszej pani fryzjerki. Podczas powrotu pechowo Toyota przestawiła zderzak tylny skody octavii z mojej winy. Dlatego też chwilowe przebranżowienia czerwonki z kampera na samochód (bardzo) użytkowy stało się faktem.
Skoro cała historia zatoczyła niejako koło i historyczne fakty zostały spisane czas wrócić do tematu zarazy ! Wiele trzeba było zmienić, zwłaszcza w temacie uwagi kontaktowej powierzchni dotykanych i relacji międzyludzkich. Z tego też powodu bezczelnie wydzieliłem sobie u chłopaków AC miejsce na mój własny COVIDowy ołtarzyk.


Plan zakłada w pierwszym etapie doprowadzenie kabiny do stanu docelowego i dopiero później zabranie się za część kamperową. Jak było pomyślane, tak też zaczęło się dziać. Najpierw wygłuszenie drzwi ze zmianą wystroju wewnętrznie zewnętrznego.







Nie łatwo było wmontować sklejkę wielkości tylnej ściany kabiny ale bez pęknięć urazowych dokonano tego faktu.



Następnego dnia na moim ołtarzyku pojawiła się niespodzianka - "witaminka". Tak, nie każdy boi sie medyka w obecnym czasie !


Kolejny krok to przednia instalacja włącznika oświetlenia z pięknej urody sklejką a jakże pomiędzy dwoma daszkami przeciwsłonecznymi wmontowanymi na ślepo na nowych wkrętach. Oryginalnego miejsca nie udało się przez warstwy wygłuszenia odnaleźć. Tak samo jak właściwych długich śrubek, które znalazły się dzień po zamontowaniu.



Wcześniej w pracach musiałem wspomóc się lutownicą własnej roboty.


Z nudów po powrocie do "domu" przymierzyłem się do totalnie abstrakcyjnej wizji korzystając z posiadania pasów ledowych przeznaczonych na podświetlenie podłogi.



Po kilku dobach w pracy rano przywitał mnie ostatni krzyk zimy w tym sezonie. Pięknie to wyglądało !



Już dziesiąt godzin później było zgoła wiosennie. Wykorzystując działkę Babci B. w trakcie zagospodarowywania pod zasiew trawy udało się (w maseczce i bezpiecznej odległości) zbudować dla młodszej części rodziny bazę. Taką bazę z dzieciństwa.



Moje lekkie zdziwienie wywołało pytanie Dziecka F.- czy mam takie dymiące patyczki ? Nie wiedzieć na podstawie jakiej bajki Dziecko F. rozpoczęło na szczycie bazy medytację....



Wieczorem poprzez wszystkie poziomy wtajemniczenia duchowego nadszedł czas na ognisko i pieczone kiełbaski z protokołem bezpieczeństwa czyli uwzględnieniem kierunku wiatru i zachowania bezpiecznej odległości od potencjalnego wirusa czyli... mnie.


Kolejny dzień, kolejne wyzwania. Tym razem postanowiłem wreszcie zamknąć temat muzyczny czyli przeprowadzić instalację i zamontować głośniki... duuuże głośniki trójdrożne sprowadzone z Chin gdy jeszcze dało się rozładować statki, w dość nietypowym miejscu czyli w podstawach foteli. Dzięki temu będą z nich również skrzynie basowe.




W sprawach techniczno-biznesowo-elektro(nicznych) i nie tylko a w obecnej sytuacji po prostu również w związku z zaproszeniem na kawę należy udać się do firmy Michała Dziadka. Tak wygląda autostrada A4 nieprzejezdna, ciągle remontowana, z ogromnym nasileniem ruchu za który płaci sie krocie w czasie pandemii.


Na miejscu po miłym spotkaniu znajomej twarzy i rozmowie w sali zarządu z piciem prawdziwej kawy odjechałem z taką niespodzianką po prawej stronie



Skoro sił nie brakowało po kilku kawach przed południem parę metrów kwadratowych działki u babci B. zostało wyrównanych pod murawę.


Tymczasem nadszedł ten dzień szczególny dla dziecka F. w tym niesprzyjającym czasie, więc prezent urodzinowy został przywieziony w worku czerwonym i czarnym  dwukrotnie odkażanym a kupowanym w rękawiczkach. Moje miejsce przy rodzinnym stole było jak na zdjęciu.... lekko z boku.


Nie mogłem nie pozwolić na prace graficzne dodające charakteru



Brach, brachu - tak mówi towarzysz Paweł z brodą i z województwa świętokrzyskiego, który miał tą przyjemność ze mną w parze rozpocząć procedury ISO9001 w strojach specjalnych IPOB zanim jeszcze oficjalnie Covid u nas zagościł na stałe. Wiec skoro zaraz po nocnym dyżurze ruszyłem do jego rodzinnego miasta celem zakupu używanej kanapy tylnej dla dzieci pomyślałem, że zaglądnę na kawę. Wysłałem takie oto zdjęcie z drogi


i oddzwonił wieczorem.... Kawę wypiłem na stacji a kanapę kupiłem za grosze z Mistubishi Outlander'a.



W pełnym zestawie z fotelami na przód from Volvo V40 widok jest taki:


Teraz tylko cięcie szyn, czyszczenie materiału, spawanie z wierceniem i kabina gotowa !
W mojej głowie kotłuje się ciągle plan na zamknięcie tyłu części kamperowej na tyle rozsądnie aby był tam stelaż z bagażnikiem na cztery rowery - oczywiście odchylany by ułatwić wejście, które będzie składalo się z otwieranego dachu i podestu do chodzenia z drabinka...... Do tego wszystko ma być wodoszczelne i zamykane na kłódkę. W zamierzchłych czasach "po liceum" kiedy bardzo chciałem mieć rajdówkę a brakowało możliwości kupiłem kierownicę rajdową celem posiadania motywacji którą to trzymałem w widocznym miejscu. Taki plan się o dziwo powiódł, dlatego do kampera na uszczelnienie tyłu kupiłem największą gumową uszczelkę jaką znalazłem i trzymam ja w.... widocznym miejscu.


Pchając prace do przodu stworzyłem prowizoryczny zarys ukształtowania przestrzeni wewnątrz kabiny życiowej, co pochłonęło nie mało czasu i jeszcze nie mniej kawy.... zwłaszcza przy staniu i myśleniu co i jak. Pomysł okazał się trafiony, ponieważ przy tej okazji pojawiły się wątki poboczne tworzonej koncepcji widoczne organoleptycznie, które w przyszłości usprawnią nasze wakacyjne funkcjonowanie na pierwszym prawie całościowym (w sensie motoryzacyjnym) wyjeździe !



Następnego dnia nawiedziły mnie z bezpiecznej odległości moje osobiste dzieci, które nie przepuszczają żadnej okazji by "zahodowywać" ślimaki.


Kolejny dzień, przyjeżdżam na miejsce a tu taki kamper roboczy stoi zaparkowany parę metrów od naszego. Nasz nie wygląda jak oczywisty kamper a ich nie wygląda w ogóle, choć poniekąd spełnia taką funkcje w pracy ludzi od asfaltu.


Dzisiejszy etap to uszczelnienie plandeki specjalnym silikonem tam gdzie przetarcia i dziurki powodujące niepożądany efekt nawilżania wnętrza. Aby dodatkowo zbuforować nieco krzywą progresywną temperatury dołożyłem pod plandekę szyby plastikowe z powietrzem w środku. Teraz wnętrze powoli zaczyna wyglądać jak niskobudżetowy Maybach.




Żeby nie było że to co tworzę to martwa natura - oto dowód, że część tylna czerwonki żyje



Tak się złożyło, że testy nowej wersji dachu zbiegły się z potężną nawałnicą. Pierwsze krople deszczu spadły idealnie w momencie kiedy chowałem do garażu ulubiony wózek widłowy marki Toyota - ulubiony mojego dziecka..... chociaż ja też pałam do niego pewną sympatią. Test oczywiście wypadł bardzo pozytywnie i bez ochładzania stojącej w środku cieczy typu kawa cieczą typu deszcz przez dziurawy dach mogłem ją spokojnie dokończyć aby nie zasnąć wracając do "domu".



Zadzwonił do mnie św. Józef czyli "nie" święty Jakub od Zosi z przedszkola. Załatwił nam ostatnio pralkę i suszarkę na stację ! Dziś mówi do mnie, że jego druga połówka zanabyta drogą poznania przez sieć też chce pomóc i ma do wydania na naszą sprawę parę banknotów. Dodatkowo Połówka z której narodził się rzeczony święty również chce nas wspomóc, także przez przekazanie datków inwestycyjnych. Po ustaleniu najpotrzebniejszych priorytetów ułatwiających walkę "na pierwszej linii frontu" jak mówią media, walkę z "ostrym cieniem mgły" który ponoć istnieje ustaliliśmy metodą dedukcji i konsensusu, że przyjadę i odbiorę takie oto dary



Dla takich ludzi chce się robić coś innego.... poza budową czerwonki aby kiedyś spotkać się z całą świętą rodzina na wakacjach daleko, daleko na północy.
W trakcie codziennego używania Mercedesa pojawiły się dodatkowe okoliczności do wyeliminowania przed przyszłościowym użytkowaniem. To już czas na większy serwis tego co jeszcze nie było serwisowane. Innymi słowy po wymianie oleju w skrzyni biegów zamiast lepiej zrobiło się gorzej. Okazało się, że zużycie jest tak duże, że należy zmienić ją na kolejną, mniej zużytą, co mechanik B niezwłocznie uczynił.


Podczas oczekiwania jeżdżąc zastępczą czarną strzałą zrobiłem sobie wycieczkę retrospektywną z czasów kiedy dziecko D. było jeszcze dzieckiem. Oto na przykład dom na drzewie w polach, który budowaliśmy jeszcze przed millenium.


Wracając były również mniej miłe momenty.



Ach jak ja bym chciał taką nową Afrykę.... zwłaszcza, że moja rozbita. Nie stać mnie na taką wiec mogę tylko pomarzyć i zbierać na substytut czyli Hondę Varadero XL 1000.
Kolejna droga po pracy, tym razem ku działce babci B. minęła mi w towarzystwie takiej karetki na wysokości prawdziwego utęsknionego domu.


Parę kilometrów dalej ukazało się takie proroczo/retrospektywne zestawienie dla babci B. Nowe tuje jak na nową działkę wiezione przez ciężarówkę z Pruszkowa... tego rodzinnego Pruszkowa.


Bez kolejnych ciekawych widoków dotarłem na działkę, przygotowałem poziomy i znowu zaczęło lać. Ma się to wyczucie.


Teraz czas na koparkę i wożenie ziemi kilka wiosek dalej na naszą działkę pod nasz dom - a raczej pod ogródek, by taras nie był na wysokości trzech metrów.


Efekt po ułożeniu murku oporowego aby zniwelować kilka różnych odmiennych poziomów w jeden - poziom trawy i po wyrównaniu nawiezionej czarnoziemnej warstwy i po wysypaniu na nią trawy prezentuje się tak:


Efekt dwa tygodnie później po podlewaniu wężem i z chmur



Jeżdżąc ciągle do tych samych "klientów" nie wytrzymałem i uwieczniłem sprzęta którego mijałem wiele razy a który przypomina mi za każdym razem czasy Jeepa którego odcień lakieru był bardzo podobny.



Jeszcze tylko wycieczka po kolejne drzewka na drugą stronę działki przy okazji której miły widok starej Afryki uprzyjemnił wyjazd w kierunku obwodnicy


Wracając widok był smutniejszy, bo wspomnienia wróciły



Wieczorem kiedy dreptałem do sklepu sentymentalnie pomyślałem: samotność w NH


Na szczęście sentymentalnie, bo już niedługo wracam do prawdziwego domu !
Ostatnim rzutem kolejnego dnia dołożyłem jeszcze pas izolacyjny pod plandekę - tani, bo w oryginale wykorzystywany raczej wyżej niż niżej. Jak nie zda egzaminu to wymyślę coś innego.



KONIEC !!!!!!!!!!!! Doba w pracy - nie powiem ile wyjazdów bo i tak nikt nie uwierzy, że tutaj tyle się jeździ, później na mocne zakończenie dniówka kontraktowa już bliżej domu bez wyjazdu (dziesięć kilometrów różnicy a to inny świat) i po trzydziestu sześciu godzinach, spakowany już dużo wcześniej wróciłem na łono rodziny !!!!!!!!


 Dla tych którzy doczytali tak daleko mam informację i promocję. Informacja jest taka, że pandemia się skończyła ! Tak twierdzą moi koledzy z cyrku którzy za ten moment obrali mój powrót do macierzystego domu. W promocji natomiast mam dla Was zdjęcia samochodów używanych i użyczanych przez dobrych ludzi w tym dziwnym czasie.
1. Audi od mechanika B, które było seryjne z wyglądu pomimo tego, że ciężko było nie wysuwać się na prowadzenie w ruchu ulicznym. Zagadką okazała sie mapa w komputerze.... lekko zmodyfikowana mapa...



2. Audi tylko większe od rodzinki na chwilę



3. Subaru od sąsiadki.... sąsiadki żony Michała Dziadka - żeby nie było niedomówień. Ten napęd z tym silnikiem to poezja !


Tym samym powiem jeszcze raz: KONIEC PANDEMII ! Dwa i pół miesiąca dmuchania na zimne, bez dotykania rodziny, tylko patrzenia na odległość - nic przyjemnego. Nie wiem czy było warto ? Cieszę się że nikt nie zachorował. Wiem jedno. Więcej takich akcji nie planujemy ! Następne pandemie odbędą się bez zmiany bazowej lokalizacji !!!
Plusy tej sytuacji pozostały takie: znacznie podgoniłem prace przy kamperze, jeszcze znaczniej stworzyłem ogródek dla babci B. i uzbierałem trochę pieniędzy na motocykl. Apropo motocykla. Dawno temu żona A. została obudzona w środku wigilijnej nocy pod Warszawą przeze mnie, który to ja wtedy oficjalnie byłem pod Krakowem i znalazła w przedpokoju swój pierwszy motocykl. W porozumieniu i z pomocą przyjaciół, oraz dodatkowym wsparciu rodziny udało się zakupić i przekazać jej Suzuki GS 500. Radości było sporo - nawet bardzo sporo. Później był Fazer, Transalp i mała przerwa przerywana ciążami.
Kilkanaście lat później czyli teraz żona A. zaczęła znowu wspominać, że dzieci już większe, więc zbiera na nowy motocykl. Cóż było robić, presja z mojej strony wymusiła wizytę u chłopaków z Wilcza Garage (tak to Ci od GSa z początku tej drogi) gdzie stał przywieziony właśnie V-strom prosto od zachodnich sąsiadów. Przebywając z dziećmi u babci B. wymyślałem właśnie szczegóły projektu warzywniaka gdy zadzwonił telefon: "siedziałam na Suzuki ale jakieś takie duże, wysokie, ciężkie  ale był tam też Fazer i normalnie przysiadłam się i.... to jest motocykla stworzony dla mnie". Taki tekst ucieszył ale i sprawił, że ostatecznie porzuciłem myśl, że żona A. wsiądzie na stałe na enduro. Dodatkowo przypomniały mi się słowa wypowiedziane przy którejś rozmowie o Varadero dla mnie: "do ciebie pasuje tylko Afryka, żadne Varadero. Odkąd Cię znam masz Afrykę. To Twój motocykl". Przy takim zestawieniu informacji w głowie szybko odpaliłem Ing, zsumowałem w pamięci konta i zadzwoniłem do Marcinka J. Potwierdził, że Fazer jest i owszem za cenę której się nie spodziewałem. Byłem przekonany, ze jest dużo wyższa. Wtedy nasza rozmowa przeszła na inny tor. Chwilę później rozmawiałem już z Michałem który utwierdził mnie w przekonaniu usłyszanym od Marcinka więc pożegnaliśmy sie miło ze szczegółami. Wszedłem do domu z tarasu brukowego dookoła którego pięknie rośnie posiana przeze mnie niedawno trawa i powiedziałem do babci B. "Kupiłem żonie motocykl... znowu". Na prędce pojawił się szatański plan by po raz kolejny oryginalnie zrobić z tego faktu niespodziankę domową. Żona A. wracała spać do nas po pracy a następnego dnia wszyscy mieliśmy wrócić do Krakowa. Szybko zmieniłem w telefonie Marcinka z Wilczej na Marcinka z KPRu który miał zadzwonić jak wróci do domu z Fazerem na pace. Żona przyjechała i usłyszała fikcyjną historyjkę, jakoby to wieczorem kiedy koledzy wrócą na lokalną stację pogotowia (tą bez wyjazdów) to odpalą status "dezynsekcja" co da mi czas na podjechanie i wypicie kawy (a jakże) i porozmawianie na ważne tematy służbowe. Oczywiście z tej stacji będzie dzwonił Marcin kiedy już będą gotowi się odkażać. Stało się to faktem po godzinie dwudziestej, żona A. przyniosła telefon zerkając kto dzwoni, więc w majestacie prawa pojechałem....  na kawę. Na miejscu udało się przecisnąć Fazera aż do dużego pokoju ! Na szczęścia mieszkamy na parterze wiec obeszło się użycia windy. Kawy nie zdążyliśmy wypić ale ten widok był porównywalnie stymulujący.



Wracając zadzwoniłem do właściwego Marcina i spokojnie na głośnomówiącym (żeby bezpiecznie i zgodnie z prawem) pogadaliśmy sobie o życiu i przemijaniu. Uwiarygodniłem tym samym obowiązującą do jutra wersję. Wieczorem w łóżku dały się słyszeć jeszcze z ust żony A. pieśni pochwalne na temat takiego Fazera jak u chłopaków, choć za drogi ten egzemplarz to może poszukali by jakiegoś tańszego.......
Nie będę pisał jaki był efekt opisywanych powyżej działań w dniu następnym. Zobaczcie sami:



W sumie fajny ten motocykl jak się przyglądnąć. Dziecku A. tez się podoba - przecież to jej i mamy.



Dziecko F. i ja mamy przecież Afrykę. Motorynka (własność osobista dziecka A.) została oddana do producenta. Teraz znowu wszyscy są właścicielami motocykli. Nie będzie Varadero, będę naprawiał Afryczkę. Jest za to Fazer. Rodzina znów w komplecie !!!
Powiem jeszcze raz: pandemia sie skończyła ! Znowu jest fajnie !



PS: po perturbacjach czerwonka też wróciła do żywych !
W najbliższym miesiącu nie pójdę na żaden dodatkowy dyżur tylko będę dłubał z kamperem. Czas ucieka - wakacje coraz bliżej..... Wszystkie miejsca hotelowe zajęte w każdym województwie, wszystkie kampery fabryczne w całej Polsce już od dawna zarezerwowane........ muszę się spieszyć ! Zwłaszcza, że dzisiaj przy okazji powodzi na dolnym śląsku u kuzynki J. przeszliśmy płynnie z tematu w temat i udało się umówić na rozpoczęcie wakacji od ściany zachodniej - celem długo wyczekiwanego spotkania.

443062 km
NA DRUGIEGO
Tak się składa, że sześćdziesiąt dwa to numer mojego rodzinnego domu. Wracając jednak do pisania. Wyjazd za wyjazdem dzisiaj, że aż nie ma czasu żeby przygotować się do relacji, czyli zgrać zdjęć z kolejnego zmienianego telefonu (taka moja tradycja),
NA PIERWSZEGO
przekopiować i umieścić na stronie, nie wspominając o okraszeniu zdobnym tekstem. Więc w skrócie pierwszy wyjazd zaowocował starym "był wyjazd, był kamper" czyli takim widokiem


ostatni w połowie pracy zgoła drugą stroną skali czyli takim


Zdarzył się również trzeci w zespole, którego swoją drogą bardzo brakuje

 


Zdarzył się również wcześniej znak z góry czyli mega wyładowanie trzydzieści metrów od mojego łóżka w pracy. Miliony voltów podgrzały drzewo które delikatnie zmieniło wygląd zewnętrzny pięknie kontrastujący z moim towarzyszem etatowym czyli Piotrem. 


Wracając jednak do tematu. Tuż po o przeszczepieniu foteli na te lepsze, wygodniejsze, mniejsze gabarytowo ale zdrowsze dla kręgosłupa  przypomniałem sobie, że trzeba podbić kolejny glejt na jazdę przez najbliższy rok.... rok jakże pandemicznie wakacyjny czyli idealnie wpisujący się w charakter powziętego przedsięwzięcia. Wszystko odbyło się zgodnie z założeniami. Panu na stacji diagnostycznej niezmiernie spodobał się wystrój zewnętrzny czyli malunki sporządzone przez osobiste dzieci w czasie odosobnienia ojcowskiego. Później było już tylko lepiej. Gdy testowaliśmy hamulce zwłaszcza przednie na rolkach diagnoście prawie spadły okulary gdy czerwonka prawie po zablokowaniu kół przez tarcze w sposób znany rodem z WRC. Dyskretne zastrzeżenia pojawiły się tylko przy tylnym lewym hamulcu ręcznym i tylnym lewym świetle które pomyliło dwie żarówki ale to do zrobienia i... tyle. Hamulce zrobiły tak pozytywnie duże wrażenie że zostało o nich wspomniane nawet przy oddawaniu dokumentacji z jeszcze mokrą pieczęcią. Apropo spełnionych założeń to skończyły się dwieście metrów po opuszczeniu miejsca badania = na pierwszym skrzyżowaniu. Lewarek zaczął działać tak jakoś klejąco a skrzynia została na ostatnim używanym przełożeniu czyli czwórce ! Tak ! To pierwsza usterka czerwonki w nowożytnej historii ! Usterka która odbyła się z klasą bo zdarzyła się po badaniu i usterka której trochę nie liczę na sto procent bo dotyczy elementu nieoryginalnego czyli wymienionej chwile wcześniej skrzyni biegów. Cóż było robić - przetworzyłem skrzyżowanie na rondo i dzięki zwrotności zawróciłem w kierunku mechanika B. urzędującego obok stacji diagnostycznej. Plan na skończenie kabiny czyli dołożenie tylnej kanapy musiał zostać zmodyfikowany i zająłem się częścią kamperową. Najwyższy czas odhaczyć duży element projektu czyli stalowe zamykanie tylnej części - wodo i złodziejo odporne. Podczas dojazdu do miejsca czynności spawalniczo, szlifująco malujących przydarzył się tematycznie taki Fazer. 


Tak, teraz będę wszędzie widział Fazery - takie to działanie naszego mózgu jest. Nie przeszkodziło to jednak nie zauważyć następnego dnia czegoś co trudno wymówić..... różowionki.


Nie zrażając się jednak takimi widokami przystąpiłem do spawania kątownika który poza funkcją usztwniająco-uszczelniającą miał za zadania wpisanie symetrycznych wymiarów owej ramki w przestrzeni matematycznej. Jak twierdzi Motobieda, co przytoczył jeden z chłopaków AC - tarpana też pasowano stopami na pojeździe.


Nie pokażę pierwszych spawów ale pochwalę się najładniejszym - krótkim - jedynym tak perfekcyjnym na długości prawie sześciu metrów.


W związku z zakończeniem wizyty pracowników AC w stolarni postanowiłem użyczyć sobie głośnik z radia z demobilu  z osobistej rodzinnej kuchni oczywiście. Przy okazji wykonałem perfekcyjna podstawkę drewnianą. 

 
Na koniec dnia spotkał mnie taki widok:

 
Żeby jednak wykorzystać ostatnie promienie zachodzącego słońca, dla relaksu wywierciłem sto dziurek dla uszczelki dookoła ramki prezentową od babci B. wiertarki Celma..

 
Następny dzień to powrót do akcji czerwonki. Zamieniliśmy zepsuty wybierak na używany z oryginalnej starej skrzyni i wszystko działa. Testowo przewiozłem trochę kubików ziemi spod przyszłego warzywniaka babci B. na naszą działkę.


Wracając jeszcze ponad tona betonu we wzorki z powrotem pod warzywniak.


Testy zakończyłem przyznając wynik pozytywny. Jest nadzieja, że jadąc na pierwszy wyjazd wakacyjny skrzynia nie... klęknie. Skoro zestaw już w komplecie to czas na kontynuację zabudowy wnętrza kabiny czyli tylna kanapa. Najpierw jednak z całego kompletu wyjąłem przednie fotele i wkręciłem z powrotem "na czas" w miejsce starych przeglądowych. Aby nie spawać za dużo postanowiłem wykorzystać stary oryginalny wykręcany na motylki stelaż, który trzeba było uwolnić od materiału i zredukować tylko do dolnej części. 
 
 
Że zaczął padać deszcz który chciał wstrzymać pracę, cięcie odbyło się w przejściu bez aktywnego zwiększenia wilgotności w szlifierce kątowej ale z widokiem na czerwonkę i rzekę płynąca ulicą
 

WYJAZD --> NA DRUGIEGO
ZDĄŻYŁEM ZJEŚĆ PÓŁ BARSZCZU
NA PIERWSZEGO
Na do widzenia objawił się jeszcze taki obrazek za ścianą budynku.


WYJAZD --> NA TRZECIEGO
Kolejny dzień w pracy i taki piękny choć smutny wspomnieniowy widok


Rano po niespiesznym prysznicu dekontaminacyjnym w trakcie powrotu do domu na kawę zakupione zostały masy uszelniająco-klejące firmy BOLL która nie kojarzy się zbyt dobrze moim towarzyszom i towarzyszkom złączonym w pracy dla idei w większości małopolski. 


Otóż firma ta produkuje śmieszne białe kombinezony totalnie niemedyczne, w których to każą nam pracować medycznie. Dla odmiany masę polecił mi Piotrek mój kierownik-umysłowy-uczony w piśmie - czyli po prostu władca tabletu K01-042 którego to również mam przyjemność używać. Masa ta wypełni wszystkie szczeliny desek od sufitu po podłogę.
Po kawie w domu oczywiście wizyta na ulubionej paliwowo stacji gdzie pobrany został zestaw drogowy na najbliższe dwadzieścia trzy kilometry. 


Na miejscu umysłowego odpoczynku i relaksu w postaci pracy fizycznej i fajnych rodzinnych przygód w przyszłości delikatnie zmodyfikowałem położenie części kamperowej na modłę off-road. Teraz będzie łatwiej spawać od spodu trzy mocowania dolnego podestu.


Sam podest z pierwotnego założenia i po zużyciu kilku tarcz do szlifierki w późnych godzinach nocnych przybrał taką prawie końcową formę.


Kolejny dzień to dospawywanie drugiego kątownika celem jego wzmocnienia i stworzenia możliwości płaszczyzny do której będzie można przynitować na masie Boll płachtę blachy.Przy prowadzeniu ciągłych z przerwami spawów metal inaczej niż drewno ulega termicznym odkształceniom dlatego na potrzeby chwili został stworzony mechanizm dynamiczno prostujący z wykorzystaniem materiałów naturalnych w charakterze precyzyjnej siły działającej w kierunku zgodnym z grawitacją co będzie skutkowało w miarę płaską płaszczyzną do stąpania po kawałkach podestów wyciętych z pokrzywionego rusztowania. 


Oczywiście nie bez znaczenia jest tu fakt lepszego przylegania na całej długości uszczelki czyli wodoszczelności w czasie przemieszczania. Górna część to mniej rzeźbienia bo bez destrukcji podestów zdestruktowanych podczas pracy w przeszłości więc dużo szybciej i łatwiej.


Aspekt ekologiczny widać na podstawie powierzchni objętościowej tarczy szlifierskiej tuż przed wyrzuceniem do śmieci


443210
NA TRZECIEGO
spanie
NA DRUGIEGO --> NA PIERWSZEGO
otworzyłem komputer
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
Michał Dziadek zapytał na schodach co z blogiem bo chętnie by poczytał nowe wieści. Znajomi inni też zaczynają rozpytywać. Realnie sprawa wygląda tak, że każdą wolną chwilę po pracy spędzam na dłubaniu, w domu tylko śpię, w pracy - lepiej nie mówić dlatego nie mam kiedy pisać na bieżąco bo umieram.... wyjątkowo nie na alergię. Wniosek taki, że odczulanie chyba działa !
Wracając jednak do tematu wiodącego. 
Był wyjazd - był kamper.



a dalej niespodziewana niespodzianka


Tymczasem nastąpiło przynitowanie dolnego kawałka blachy.


Na czas pracy z górną częścią pogoda nie była łaskawa więc trzeba było zmontować zadaszenie na elastycznym mocowaniu o tylną część czerwonki.


Efekt zewnętrznokońcowy prezentuje się następująco.

 


Nawet udało się zmontować zamykanie według wizji z głowy


Następny dzień w pracy i taki oto prześladujący widok


kolejny dzień poza pracą z temperaturą we wnętrzu pieca bez rozpalania. Nie pytajcie jak było po drugiej zewnętrznej stronie ściany


Nadszedł czas na montaż części mieszkalnej i przymiarki do wejścia z drabiny zakupionej w markecie. Tańszej niż aluminiowej bo ze stali, co powoduje możliwość spawania.


 
Po pomiarach techniczno-organoleptycznych drabinka została ogołocona z zbędnych elementów i wzbogacona o profil stabilizujący masę człowieka po niej stąpającego w kierunku kuchni lub spania


Mocowanie boczne owego profilu w najprostszej wersji prezentuje się tak


Wieczorem nadszedł czas na uroczysta kolację w restauracji ze ślubu. Pan Kazik nasz naczelny towarzysz tych miłych chwil które pamięta już od dziesięciu lat bo było motocyklowo poczekał pokrętnie w pracy by nas zobaczyć ! Była tez pani Patrycja jeszcze naczelniejszą funkcją. Są takie osoby w życiu które widujesz średnio dwa razy w roku a masz wrażenie, że to było wczoraj. Takie miłe uczucie skojarzone z miłymi wspomnieniami. Niestety zdjęcia nie ma z kolacji ale jest nowy aparat od żony A. dla mnie, dzięki któremu chce się bardziej myśleć fotograficznie. Wracając taki oto widok się przytrafił w centrum Krakowa.


Zdjęcie z panoramowaniem wykonane telefonem marki iphone który w wielu sytuacjach zastępuję prawdziwy obiektyw i radzi sobie całkiem nieźle - tak, wróciłem do korzeni i porzuciłem pancerniaka Ulefone, co znaczy nie mniej nie więcej ale to, że zdjęcia znów będą ostre !

NA PIERWSZEGO
Pojechaliśmy z pracy poza rejon operacyjny i znalazłem sie w rodzinnych stronach oddalonych dziesięć razy dalej niż rzeczywistość czyli podkarpacie w małopolsce



Kolejny dzień to walka z fotelami. Po długich i precyzyjnych bojach wspomaganych osobnymi bojami z spawarką udało się !


Kabina skończona !
WYJAZD --> NA PIERWSZEGO
kanapa na sztywno na oryginalnym stelażu, przesuwana i składana z oryginalnymi pasami bezpieczeństwa. Przed końcem dnia udało się jeszcze powalczyć z dachem i połączyć komorowe pleksi wskazanymi przez producenta plastikowymi szybami gdyż wersja maximum low budżet czyli wzmacniana pomarańczowa taśma na krokodyle nie wytrzymała temperatur w europejskiej Polsce. Dodatkowo wykonałem dookólne uszczelnienie klejące masą Hilti celem nie przepuszczania robaczków. W najbliższych dniach jeszcze wypełnianie pozostałych spoin pomiędzy deskami wspominaną wcześniej masą Boll i osiągnę prawie szczelność łodzi podwodnej. Aby klej od góry dobrze związał na pochyłościach zastosowałem obciążenie wiaderkami z cegłami znalezionymi na wysypisku.


Wieczorem otrzymałem smsem retrospekcję z początku roku czyli efekt spotkania zawieszenia z krawężnikiem 


Na szczęście nowe lagi już czekają w kolejce. Tymczasem jeszcze wyjście do fryzjera rodzinnie i stąd takie reporterskie zdjęcie dziecka F i mnie wykonane przez żonę A.


Kolejny dzień i spięcie sił fizyczno umysłowych aby zakończyć temat plandeki. Dziś czas na pełne uszczelnienie tego co ponad klapą a poniżej dachu na samym końcu części mieszkalnej. zamiast tekstu taki fotograficzny tryptyk z dodatkiem w postaci pozbycia się tylnej części plandeki czyli ostateczne operacyjne zerwanie z chlewną przeszłością wodoodpornego materiału wierzchniego. Od dzisiaj tył to prawdziwy kamper.... ciągle nie wyglądający, czyli wyglądający jak "zwykły" bus.


Na koniec taki smaczek w postaci kolejnej warstwy masy Hilti i pas aluminiowy chroniąco dociskający.


Wieczorem zaczęły napływać przesyłki z wyposażeniem zamawianym w pracy między wyjazdami. Oto nasze łóżko-oparcia czyli cztery materace piankowe średniotwarde  z wklejoną matą kokosową i pokrowcami których dotarcie miało zająć cztery tygodnie a pan ze sklepu wyrobił się w trzy dni.


Ciągle kończąc temat tylnej zewnętrznej części związany ze spawaniem, wierceniem i klejeniem wykonanie uszczelnienia i osłony stalowej bocznej


i dospawanie kółek z przedłużkami do drabinki po wcześniejszym poziomowaniu na powierzchni świeżo walcowanego asfaltu za bramą


Po powrocie do domu wybraliśmy się w kierunku alei gdzie czekała moja Afryka gotowa do jazdy ! Nic dodać nic ująć ! Pół roku w czterech kółkach trochę upośledza prawidłowe funkcjonowanie, ale na szczęście już ten etap jest gdzieś daleko.


Jeszcze tylko wymiana z zamówieniem gmoli pogiętych tak, że w lewo promień skrętu jest trochę większy niż w prawo i gotowe. Nie przeszkadza to jednak w jeździe więc mogę powiedzieć, że rodzina znów prawdziwie w komplecie !
Kończąc po raz kolejny ostatni etap zewnętrzny należało jeszcze wykonać odwodnienie kierujące wodę spływającą bokiem i przodem po plandece między nią burtę tak, by ta nie dotykała wewnętrznej drewnianej części. Mówiąc krótko plandeka jest o kilka centymetrów za krótka więc stworzyłem kołnierz stalowy dookoła. Oczywiście z okienkami rewizyjnymi dla śrub mocujących część mieszkalną do czerwonki. Do tego celu wykorzystałem fragmenty starej plandeki.


Później tylko precyzyjne ułożenie co do mikrona odległości za pomocą wózka widłowego Toyota pod czujnym okiem zielonej części rodziny.


Po zakończonej procedurze i po ukazaniu się słońca pozostało podjechać do domu rodzinnego do mamy - wiadomo dobra -  kawa gdzie nastąpi spotkanie z dziećmi A i F. oraz akceptacja kolejnej części projektu czyli testy. Po drodze ukazał się taki oto obrazek innego domu na kołach który w dużej ilości rezyduje za ogrodzeniem.


wspomniane testy wyglądały następująco


i jeszcze zdjęcie z góry wykonane z mojego niegdysiejszego okna młodzieńczego

 
Kolejny dzień to uszczelnianie środka i moment w którym należy podjąć męską decyzję czyli pozbycie się kijka drewnianego utrzymującego górną klapę w powietrzu. W strefie daleko podmiejskiej Krakowa jest wioska gdzie tworzą i dopasowują sprężyny gazowe - takie jak do bagażników samochodowych. Aby jednak móc się do nich udać należy zmierzyć klapę - co nie jest problemem i ja zważyć - co już problemem może być bo jest ona przyspawana na stałe. Cóż było robić. Zastosowałem rozwiązanie hybrydowe przy pomocy wspomnianego kijka który umieszczona na wadze, która to pokazała trzynaście kilogramów

 
Podczas rozmontowywania powyższej instalacji odebrałem telefon od żony A. która oznajmiła, że nasz dobry znajomy Johny the Fazer który bawił z nami na plaży rok wcześniej z latawcami właśnie zanabył folksfagena by stworzyć kampera ! Ziarenko które rok temu dołożyliśmy zakiełkowało ! Żółta brygadówka za dwa tygodnie będzie domowozem.

 
Tymczasem Johny the Fazer eksploruje ścieżki wydeptane przez niejednego z nas podczas budowania swoich bestii, czyli zwiedza markety budowlane. Zwiedzanie to kończy się takim oto znajomym mi widokiem

 
Od poranka w trasie. Odebrać przesyłkę z depede czyli ubikację, która okazała się pojemnikami na wodę z demobilu niemieckiego. dwa dni później okazało się, że ubikacją czekała w tym samym punkcie, tylko telefon mieli zły i nic o tym nie wiedziałem. Później dziecko A. do babci B. Później do firmy od naszego przyszłego gazu bo sąsiad budowniczy poprosił o przysługę.
WYJAZD --> NA DRUGIEGO
Niestety adres firmy nie pokrył się z adresem funkcjonowania i nie było szans czasowych a zwłaszcza ochoty by wracać do przeszłej stolicy do biura. Po kilku razach i przystankach w cieniu udało się ruszyć temat telefonicznie. Po drodze do następnego punktu czyli dopasowania sprężyn gazowych objawił się taki obrazek z słonecznikami przypominający wakacje motocyklowe i rośliny na Węgrzech - tylko dużo wyższe.

 
Po zmierzeniu, dobraniu ciśnienia i uzyskaniu dużego rabatu bez pytania (miłośnik kamperów ?) posiadłem za przelew bezdotykowo komfort i profesjonalizację projektu - czyli mechanizację.

 
i tak, po zamknięciu części zewnętrznej w okowach spawania, klejenia nitowania i wiercenia w różnych dziwnych materiałach wiem jedno. Najbardziej brakuje mi pracy w drewnie. Jeszcze tylko przyspawać siłowniki i paka definitywnie będzie mieszkaniem ! To, na co planowałem trzy do siedmiu dni zajęło mi ponad miesiąc. Tak, wiem jedno - lubię pracować w drewnie. Najbardziej ! A skoro tak, to dzisiaj relaks w postaci przysposobienia desek na wykonanie stelaża głównego łóżek, kolejne długie myślenie koncepcyjne z następnym hektolitrem kawy w związku ze zmianą wielkości niektórych elementów i już prawie urzeczywistniona wizja wyglądu końcowego. Tymczasem bardziej przyziemnie pierwszy materac mniej więcej na swoim przyszłym docelowym miejscu 

 
oraz testy przestrzenno objętościowe wnęki na łóżko

 
Tak refleksyjnie bo właśnie nadrobiłem ostatnie kilkanaście dni prac. Dzisiaj siedzę, jest wieczór, czekam na kolejny wyjazd, mam do urlopu cztery doby z trzema dyżurami i wiem, że nie zdążę. Brakuje całej instalacji elektrycznej i jej głównych elementów - jest tylko główny zamysł który mama zamiar skonsultować z Jarkiem z Wilczej który wszystko mi policzy. Brakuje mi systemu Makity na akumulatory, którym chce obstawiać dom na kółkach i ten przyszły stalestojący również, ale ten element załatwię jedną wizyta w niedalekim sklepie. Brakuje instalacji wodnej bo strasznie ciężko znaleźć wymiary zbiornika TIRowego i nie wiem czy go zmieszczę. Brakuję również zdublowania tylnych świateł i kabla z wtyczką do gniazda obok haku. Mam w głowie pewien zarys miejsca izolowanego skupienia z ubikacją ale to będzie wymagało znowu spawania. Instalacja gazowa poza zaawansowaniem prac zero procent wymaga jeszcze dokupienia butli i jej zamocowania gdzieś w czeluściach ramy głównej. Dodatkowo jeżeli bym zdążył przed ciśnieniem rodzinnym na już w teorii opóźniony wyjazd trzeba zespawać bagażnik na rowery do tyłu i zmontować go na zawiasach. To akurat powinno (!) pójść najszybciej jeżeli chodzi o używanie prądu i chemii. Cała reszta to wykonanie łóżek, szafek w części kuchennej oraz ściany z drzwiami i oknem - wszystko z drewna, więc miło i stosunkowo szybko. Wszystko co powyższe powoduje że wyjazd odbędzie się na czerwonce skleconej nie pięknie, ale szybko i z płynna możliwością dopasowywania szczegółów w przyszłości.
NA PIERWSZEGO
Po prostu pojedziemy jak tylko wyrobie się z rzeczami koniecznymi i pewnie w trakcie wakacji będę coś przerabiał - a na pewno notował co zmienić po powrocie w trakcie zimy. Jak to było - cztery doby w tym dyżury i wakacje..... ?
 
ODKAŻANIE - na drugiego
Teraz już w nowej rzeczywistości, po prawie roku od nagle niespodziewanego powrotu z wakacji o których będzie kilka zdjęć dalej zebrałem się w sobie i w otoczeniu covida by pisać dalej. Więc retrospektywnie:
 
ODKAŻANIE - NA PIERWSZEGO
Tak oto wygląda uszczelnienie spoin z masą oraz kitem. Jak się okaże po pierwszych mrozach czeka mnie wyskrobywanie kruszącego się kitu...


Zakup i przywiezienie lodówki to oczywiście tylko formalność. Podpięta na próbę w stolarni do prawdziwego prądu z kabli miejskich działa jak należy. Niestety podpięta do planowanej przetwornicy już niekoniecznie...
 
cały świeży komplet drogi zakupowo ale efektowny i oby efektywny prezentuje się tak. Zaczynam czuć, że jednak wyjedziemy z czymś więcej niż tylko z historycznie pierwotnym namiotem.

 
w przerwie w pracy będąc w pracy i odkażając pseudo kampera w tle patrzył na mnie taki widok

 
następnego dnia rano jadę do Czerwonki na Afryce żeby nie zasnąć i tuż przed rodzinną wioską, tuż na wysokości firmy produkującej dawniej zakręcana wodę tak mocno gazowaną, że będąc małym chłopcem wrzucałem do butelki ziarenka cukru celem odgazowania, żeby dało się ją pić... no i jadąc widzę rowerzystę na kolarzówce, którego jakbym już widział wcześniej w swoim życiu. Mijam go i obracam głowę, on robi dokladnie to samo..... i nagle olśnienie - to Buła, niedoszły zięć Szejka, niedoszły szwagier mój, strasznie pozytywny typ - zawsze uśmiechnięty. Szybka nawrotka i już gadamy o ostatnich wiekach niewidzenia się. On rozwinął sie rodzinnie przez ten czas, ja również, wiec było o czym gadać - oczywiście zaraz po temacie motocyklowym. W nieubłagany sposób nasza konwersacja zeszła na temat kamperów i okazało się, że Buła również zassał ten temat choć dużo bardziej niż ja ! Kupił fiata, wyremontował i już dobrą chwilę ujeżdża nim rodzinnie z kajakiem na dachu. Nie było innej opcji niż tylko wypić kawę w towarzystwie obu maszyn i wykonać sesję foto.
 



Wieczorem kończąc kolejny etap tworzenia tylnej części nie mogłem oprzeć się pokusie uskutecznienia poprzedniego życia czyli wykonania kilku fotografii lekko reportersko-artystycznych


Główny zarys zabudowania płaskich powierzchni na bardziej funkcjonalne wygląda następująco


wraz z pracą umysłową należy się również siła fizyczna, którą to gwarantuje taka oto kolacja


Przy sztucznym świetle księżyca wspomaganym sztucznym słońcem jeszcze na do widzenia przymiarką podstawy pod zapasową wodę pitną


Nowy dzień i kolejny zakończony etapik




Progresywny postęp zabudowy tyłu objawił się przymiarką tylnej ściany


małe zaanektowanie pokoju gościnnego chłopaków AC przez moje elementy wygląda jak na obrazku


żeby nie było monotematycznie szybka budowa koncepcji relaksu fizycznego



tuż przed powrotem ku wcześniejszej stolicy zawitał do mnie gość który nie miał ochoty wracać na łono natury. W pierwszym momencie myślałem, że to już zwidy z powodu stosunku braku czasu do ilości elementów potrzebnych do działającego funkcjonowania naszego kampera


Nowy dzień najlepiej zacząć pięknie pogrupowanymi zakupami z pamięci z poprzedniej dniówki


niestety pamięć już zawodzi, dlatego przecudnej urody (i sporej wielkości) zawias zamykający otrzymałem w prezencie z przepastnych zbiorów stolarnie AC


Grubsza sprawa to hydraulika. Tego tematu jeszcze nie przerabiałem i najwyższy czas się z nim zmierzyć. Dokonania dziury w podłodze na wylot czułem porównywalnie z twórcami okien wstawianych w blaszakach przerabianych na kampery


główny zbiornik wody pitnej wymaga oczywiście również budżetowej bo drewnianej podstawy. Z głównym przewodem doprowadzającym płyn do pompki marynistycznej napędzanej siłą lewej nogi łączą go oryginalne złączki wodne znanej i uznanej firmy ogrodniczej w wyższej cenie bo z zastawką przeciw cofaniu zwrotnemu



próba działania całej instalacji nastraja optymistycznie


żeby nie było zbyt łatwo w projekcie wspomaganym wyobraźnią obliczenia zawiodły i okazało się, że trzeba podzielić drzwi wejściowe na dwie części aby otwierały się prawidłowo, nie hacząc o górną klapę


druga część ściany to również model dwufunkcyjny - okno lub okno wraz z stolikiem


obraz z wnętrza już z bardzo zaawansowanie wiarygodnym wnętrzem prezentuje się następująco


montaż otwieranych podstaw łóżek to rzecz oczywista. Następnie "szybko" montaż stołu pełniącego również funkcję spania później przejazd do Wilcza Garage, gdzie Marcinek podepnie cały prąd i tak nie do końca skończonym, choć funkcjonalnym zestawem bez żadnego testowania z braku czasu ruszamy na pierwsze oficjalne wakacje !!!


Pierwsze widoki tuż za rodzinną wioską predysponują do uśmiechu. Żona A. aby odciążyć mnie z funkcji skryby założyła instakonto: https://www.instagram.com/czerwonkanakampera/


parking w miejscu docelowym pierwszego etapu gdzie spędzimy kilka dni abymmógł dokończyć prace budowlano-wykończeniowe


taka nagroda za drogę


po wyjęciu wszystkiego i uruchomieniu słońca do zasilania zabrałem się za kończenie mocowania wzmocnienia stołu


godzinę później sytuacja wyglądała już diametralnie inaczej. Widywałem kolki nerkowe i byłem w stanie pomagać w takiej sytuacji, ale mieć to u siebie.... z zaskoczenia.... bez wcześniejszych przepowiedni... bez zgody żony A na wykonania i.v. celem farmakoterapii... bez pomocy lokalnego ZRM dzięki pelikanowi.... ehhh nie wiadomo - śmiać się czy płakać ?!?


tak oto wygląda koniec naszych wymarzonych wakacji już po dwóch dniach


Aby uratować cokolwiek moja rodzina wspomagana babcią B. pojechała na Dolny Śląsk odpoczywać, a ja próbowałem przeżyć wędrówkę kamienia pod osłoną możliwości szybkiego zmniejszania NRS z 10 pkt na 2. Oczywiście nie rezygnując z kolejnego wyjazdu nabywałem kolejne elementy czerwonki. Nabyłem również pizzę z najlepszej Orangerii w Zabierzowie aby poczuć się jak druga połowa rodziny



żeby nie myśleć o szlaku górskim kamienia we mnie zająłem głowę sprzątaniem i fizyczną pomocą w jego ewakuacji. Znudziło mi się już bieganie po schodach w bloku co kilka godzin


pozdrowienia z wakacji !


ja oczywiście nie siedzę w domu korzystając z wolnego czasu. obecnie etap zabezpieczania blatu prawie dębowego


stół dla równowagi oczywiście również sprawiedliwie potraktowany naturalną warstwą chemiczną


że oczko wypadło temu misiu - to wkręciłem z powrotem tylko nowe z działającą regulacją i czyściutkim odbłyśnikiem


wracając do pustego domu piękny księżyc ogromnej wielkości się pojaił - tylko telefon nieznacznie go zmniejszył fotograficznie


kończąc prace przy działce u babci B. udało się natrafić na żabę w wersji pustynnego tygrysa


efekt prawie końcowy warzywniaka prezentuje się następująco



teraz nastąpiła zima. Czas stania w miejscu, kolejnej fali pandemii i oczekiwania na następne wakacje - miejmy nadzieję w Czerwonce...